wtorek, 22 marca 2016

Dom jest tam gdzie serce 7/12 [Hetalia]

Ojej, długo mnie tu nie było, wybaczcie!
Nawiasem zapraszam na swojego wattpada: https://www.wattpad.com/user/michaelaariadne

Mam dla Was 7 rozdział "Dom jest tam, gdzie serce"
Miłego czytania ^^



***
Ludwig jak zawsze pojawił się pod kwiaciarnią o dwudziestej. Gdy Feliciano wyszedł z budynku, jak zawsze przytulił się do przyjaciela, który jednak tym razem tylko niemrawo objął go. Chłopak odsunął się od niego, patrząc na jego twarz z niepokojem.
- Wszystko w porządku? - zapytał go.
- Nieważne - mruknął blondyn. - Wracamy do domu?
Feliciano kiwnął głową i ruszyli w stronę osiedli. Przez całą drogę milczeli. Gdy jednak weszli do domu, brązowowłosy chwycił Ludwiga za nadgarstek, nim ten zdążył zniknąć w swoim pokoju.
- Powiesz mi, co się dzieje?
Blondyn wyrwał dłoń z jego uścisku i westchnął ciężko.
- Dostałem wezwanie do wojska. Na rok. Na szkolenie. I nie ma możliwości, żeby się z tego wypisać, wszyscy osiemnastolatkowie takie dostali - wyrzucił z siebie jednym tchem. Feliciano popatrzył na niego zaszokowany.
- Ale... Skoro Ty to ja też... Ja też będę musiał jechać.
Ludwig pokręcił głową.
- Nie masz obywatelstwa, ciebie nie wezwą.
Vargas milczał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć.
- Twój brat nie był na takim szkoleniu - zauważył po chwili.
- Bo nie organizują tego co roku. Po prostu raz na jakiś czas wybierają sobie jakiś rocznik i rozsyłają wezwania.
Przez moment w pokoju panowała cisza, którą po kilku minutach przerwał Ludwig.
- Musimy się zastanowić, co dalej.
- Co masz na myśli? - Feliciano zmarszczył brwi.
- Po pierwsze, sam będziesz musiał opłacić mieszkanie. Poproszę moich rodziców, żeby Ci pomogli, sam przecież nie dasz rady, za chwilę zaczniesz studia, będziesz mógł pracować tylko po południu.
-  Co z twoimi studiami?
- Jutro pójdę do dziekanatu, zapytam, czy jest jakaś możliwość, żeby zająć mi miejsce w przyszłym roku, może się uda.
- Kiedy... Kiedy wyjeżdżasz?
- Od jutra za tydzień.
Cisza, która między nimi zapadła, zdawała się być gęsta. Pierwszy raz od czasu  gdy się poznali, nie umieli ze sobą porozmawiać.
***
Dwudziestego pierwszego sierpnia Feliciano i Ludwig stali na dworcu kolejowym. Blondyn miał duży, ciemnozielony plecak zarzucony na jedno ramię. Wokół kręciło się wielu chłopaków w ich wieku. Niektórzy byli sami, niektórym towarzyszyły rodziny. Nagle, zimny kobiecy głos ogłosił  że "pociąg mający zabrać tegorocznych rekrutów na szkolenie odjeżdża za siedem minut."
- Chyba... Chyba czas się pożegnać - powiedział cicho Ludwig. Feliciano kiwnął głową i bez słowa przytulił go.
- Uważaj na siebie - powiedział cicho.
- Ty też - odpowiedział blondyn. - Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy.
Vargas pokiwał głową, a gdy odsunął się  Ludwig spostrzegł na jego twarzy kilka łez.
- Dasz sobie radę - wyszeptał jeszcze, ocierając jego łzy, a potem wbiegł do pociągu. Zajął ostatni jeszcze wolny przedział i stanął przy oknie. Gdy tabor powoli wytaczał się z peronu, pomachał Feliciano, próbując za wszelką cenę utrzymać na twarzy uśmiech. Gdy zniknął mu z pola widzenia, westchnął i zajął miejsce. Zapowiadało się najdłuższe dwanaście miesięcy w jego życiu.
***
Poligon, na który przywiózł ich pociąg był... Ładny, jeśli tak można określić takie miejsce. Duże połacie zieleni, dwa murowane baraki i coś na kształt pola namiotowego ogrodzonego siatką. Ledwie pociąg zatrzymał się na stacji, ostry głos, najprawdopodobniej należący do dowódcy, ostrym tonem nakazał im opuszczenie pojazdu. Wszyscy rekruci posłusznie wymaszerowali na poligon.
- Kompania baczność! - wydarł się dowódca. Grupa ustawiła się w szeregu z oczami skierowanymi na dowódcę.
- Nazywam się Alfred Jones i jestem jednym z dwóch opiekunów waszej bandy! Macie się do mnie zwracać "Generale"!
- Kto będzie naszym drugim dowódcą? - zainteresował się jeden z rekrutów, za co oberwał kolbą broni w brzuch.
- Pierwsza zasada: nie odzywacie się nie pytani, zrozumiano?
- Tak jest! - odparł chórem cały szereg.
- Co do Twojego pytania, drugiego dowódcę poznacie po pierwszym treningu. Czyli za godzinę. A teraz, wszyscy krok do tyłu!
Cały szereg posłusznie cofnął się.
- Odłożyć bagaż tam, gdzie przed momentem staliście i pięć okrążeń dookoła poligonu!
O ile pierwszą część rozkazu wszyscy wykonali bez problemu, druga spotkała się z głośnym sprzeciwem części kompanii.
- W takim razie sześć okrążeń! - krzyknął generał, co spowodowało kolejne sprzeciwy. Ludwig pokręcił głową i znużony wysłuchiwaniem skarg innych rekrutów ruszył truchtem wokół poligonu. Dla niego nawet dziesięć okrążeń nie stanowiłoby problemu; od kilku lat biegał 10 kilometrów dziennie. Kątem oka dostrzegł, że kilku chłopaków poszło w jego ślady. Gdy skończył pierwsze okrążenie, usłyszał głos dowódcy.
- Patrzcie, wy nadal się kłócicie, a blond esesman zaczyna drugie kółko!
Ludwig prychnął cicho i wyrównał krok, by nie stracić siły zbyt szybko. Reszta kompanii rozpoczęła bieg dopiero gdy on kończył drugie okrążenie. Beilschmidt wykonał rozkaz szybciej niż reszta rekrutów, więc stawił się przed generałem, który wręczył mu ciemny worek.
- Twój mundur - rzucił oschle. - Zostałeś przydzielony do kwatery dwudziestej siódmej. Twoje jest jedno łóżko i stojąca obok niego skrzynia. Na końcu alei jest barak z prysznicem. Za pół godziny masz się tu pojawić już w mundurze, zrozumiano?
- Tak jest, generale - odparł chłopak. Jones kiwnął głową.
- Możesz odejść.
Ludwig wziął swój mundur, podniósł z ziemi plecak i ruszył w stronę pola namiotowego. Odnalazł ten oznaczony numerem 27 i wszedł do środka. W środku znajdowały się cztery łóżka polowe, cztery drewniane skrzynie, stół i dwa krzesła. Beilschmidt rzucił swoje rzeczy na pierwsze łóżko przy wejściu i usiadł na jego brzegu. Oparł głowę o materiałową ścianę namiotu i przymknął oczy.
- Yhm... Hej? - usłyszał po chwili. Z trudem rozkleił powieki, szukając źródła głosu. Tuż obok łóżka stał dość chudy, wysoki chłopak o bardzo jasnych, niemal białych włosach i fioletowych oczach.
- Cześć - mruknął sennie blondyn.
- Wygląda na to, że przydzielili nas do tej samej kwatery - chłopak uśmiechnął się lekko. - Ivan Braginski - dodał, wyciągając dłoń w jego stronę.
- Ludwig Beilschmidt - odparł blondyn, ściskając jego rękę. - Rosjanin?
- Da - przytaknął chłopak. - Gdyby nie obywatelstwo, to na pewno by mnie tu nie było.
Nim Ludwig zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do namiotu wpadł zielonooki blondyn, już przebrany w mundur.
- Totalnie miło was poznać! - rzucił radośnie. - Feliks Łukasiewicz - dodał po chwili.
Ludwig i Ivan bez większego entuzjazmu przedstawili się chłopakowi. Wtedy do namiotu wszedł czwarty 'współlokator'.
- Vash Zwingli - rzucił od razu, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. - Wasze imiona słyszałem, jak tu wchodziłem.
Nawet Feliks stracił swój radosny zapał. Pesymistyczne nastawienie Vasha udzieliło się wszystkim w namiocie. Ludwig bez słowa wrzucił swój niewielki dobytek do kufra i wyszedł z namiotu, dzierżąc w dłoniach mundur.

Mam nadzieję, że Wam się podobało ^^
Do napisania!