wtorek, 22 marca 2016

Dom jest tam gdzie serce 7/12 [Hetalia]

Ojej, długo mnie tu nie było, wybaczcie!
Nawiasem zapraszam na swojego wattpada: https://www.wattpad.com/user/michaelaariadne

Mam dla Was 7 rozdział "Dom jest tam, gdzie serce"
Miłego czytania ^^



***
Ludwig jak zawsze pojawił się pod kwiaciarnią o dwudziestej. Gdy Feliciano wyszedł z budynku, jak zawsze przytulił się do przyjaciela, który jednak tym razem tylko niemrawo objął go. Chłopak odsunął się od niego, patrząc na jego twarz z niepokojem.
- Wszystko w porządku? - zapytał go.
- Nieważne - mruknął blondyn. - Wracamy do domu?
Feliciano kiwnął głową i ruszyli w stronę osiedli. Przez całą drogę milczeli. Gdy jednak weszli do domu, brązowowłosy chwycił Ludwiga za nadgarstek, nim ten zdążył zniknąć w swoim pokoju.
- Powiesz mi, co się dzieje?
Blondyn wyrwał dłoń z jego uścisku i westchnął ciężko.
- Dostałem wezwanie do wojska. Na rok. Na szkolenie. I nie ma możliwości, żeby się z tego wypisać, wszyscy osiemnastolatkowie takie dostali - wyrzucił z siebie jednym tchem. Feliciano popatrzył na niego zaszokowany.
- Ale... Skoro Ty to ja też... Ja też będę musiał jechać.
Ludwig pokręcił głową.
- Nie masz obywatelstwa, ciebie nie wezwą.
Vargas milczał przez dłuższą chwilę, zastanawiając się, co powiedzieć.
- Twój brat nie był na takim szkoleniu - zauważył po chwili.
- Bo nie organizują tego co roku. Po prostu raz na jakiś czas wybierają sobie jakiś rocznik i rozsyłają wezwania.
Przez moment w pokoju panowała cisza, którą po kilku minutach przerwał Ludwig.
- Musimy się zastanowić, co dalej.
- Co masz na myśli? - Feliciano zmarszczył brwi.
- Po pierwsze, sam będziesz musiał opłacić mieszkanie. Poproszę moich rodziców, żeby Ci pomogli, sam przecież nie dasz rady, za chwilę zaczniesz studia, będziesz mógł pracować tylko po południu.
-  Co z twoimi studiami?
- Jutro pójdę do dziekanatu, zapytam, czy jest jakaś możliwość, żeby zająć mi miejsce w przyszłym roku, może się uda.
- Kiedy... Kiedy wyjeżdżasz?
- Od jutra za tydzień.
Cisza, która między nimi zapadła, zdawała się być gęsta. Pierwszy raz od czasu  gdy się poznali, nie umieli ze sobą porozmawiać.
***
Dwudziestego pierwszego sierpnia Feliciano i Ludwig stali na dworcu kolejowym. Blondyn miał duży, ciemnozielony plecak zarzucony na jedno ramię. Wokół kręciło się wielu chłopaków w ich wieku. Niektórzy byli sami, niektórym towarzyszyły rodziny. Nagle, zimny kobiecy głos ogłosił  że "pociąg mający zabrać tegorocznych rekrutów na szkolenie odjeżdża za siedem minut."
- Chyba... Chyba czas się pożegnać - powiedział cicho Ludwig. Feliciano kiwnął głową i bez słowa przytulił go.
- Uważaj na siebie - powiedział cicho.
- Ty też - odpowiedział blondyn. - Pamiętaj, o czym rozmawialiśmy.
Vargas pokiwał głową, a gdy odsunął się  Ludwig spostrzegł na jego twarzy kilka łez.
- Dasz sobie radę - wyszeptał jeszcze, ocierając jego łzy, a potem wbiegł do pociągu. Zajął ostatni jeszcze wolny przedział i stanął przy oknie. Gdy tabor powoli wytaczał się z peronu, pomachał Feliciano, próbując za wszelką cenę utrzymać na twarzy uśmiech. Gdy zniknął mu z pola widzenia, westchnął i zajął miejsce. Zapowiadało się najdłuższe dwanaście miesięcy w jego życiu.
***
Poligon, na który przywiózł ich pociąg był... Ładny, jeśli tak można określić takie miejsce. Duże połacie zieleni, dwa murowane baraki i coś na kształt pola namiotowego ogrodzonego siatką. Ledwie pociąg zatrzymał się na stacji, ostry głos, najprawdopodobniej należący do dowódcy, ostrym tonem nakazał im opuszczenie pojazdu. Wszyscy rekruci posłusznie wymaszerowali na poligon.
- Kompania baczność! - wydarł się dowódca. Grupa ustawiła się w szeregu z oczami skierowanymi na dowódcę.
- Nazywam się Alfred Jones i jestem jednym z dwóch opiekunów waszej bandy! Macie się do mnie zwracać "Generale"!
- Kto będzie naszym drugim dowódcą? - zainteresował się jeden z rekrutów, za co oberwał kolbą broni w brzuch.
- Pierwsza zasada: nie odzywacie się nie pytani, zrozumiano?
- Tak jest! - odparł chórem cały szereg.
- Co do Twojego pytania, drugiego dowódcę poznacie po pierwszym treningu. Czyli za godzinę. A teraz, wszyscy krok do tyłu!
Cały szereg posłusznie cofnął się.
- Odłożyć bagaż tam, gdzie przed momentem staliście i pięć okrążeń dookoła poligonu!
O ile pierwszą część rozkazu wszyscy wykonali bez problemu, druga spotkała się z głośnym sprzeciwem części kompanii.
- W takim razie sześć okrążeń! - krzyknął generał, co spowodowało kolejne sprzeciwy. Ludwig pokręcił głową i znużony wysłuchiwaniem skarg innych rekrutów ruszył truchtem wokół poligonu. Dla niego nawet dziesięć okrążeń nie stanowiłoby problemu; od kilku lat biegał 10 kilometrów dziennie. Kątem oka dostrzegł, że kilku chłopaków poszło w jego ślady. Gdy skończył pierwsze okrążenie, usłyszał głos dowódcy.
- Patrzcie, wy nadal się kłócicie, a blond esesman zaczyna drugie kółko!
Ludwig prychnął cicho i wyrównał krok, by nie stracić siły zbyt szybko. Reszta kompanii rozpoczęła bieg dopiero gdy on kończył drugie okrążenie. Beilschmidt wykonał rozkaz szybciej niż reszta rekrutów, więc stawił się przed generałem, który wręczył mu ciemny worek.
- Twój mundur - rzucił oschle. - Zostałeś przydzielony do kwatery dwudziestej siódmej. Twoje jest jedno łóżko i stojąca obok niego skrzynia. Na końcu alei jest barak z prysznicem. Za pół godziny masz się tu pojawić już w mundurze, zrozumiano?
- Tak jest, generale - odparł chłopak. Jones kiwnął głową.
- Możesz odejść.
Ludwig wziął swój mundur, podniósł z ziemi plecak i ruszył w stronę pola namiotowego. Odnalazł ten oznaczony numerem 27 i wszedł do środka. W środku znajdowały się cztery łóżka polowe, cztery drewniane skrzynie, stół i dwa krzesła. Beilschmidt rzucił swoje rzeczy na pierwsze łóżko przy wejściu i usiadł na jego brzegu. Oparł głowę o materiałową ścianę namiotu i przymknął oczy.
- Yhm... Hej? - usłyszał po chwili. Z trudem rozkleił powieki, szukając źródła głosu. Tuż obok łóżka stał dość chudy, wysoki chłopak o bardzo jasnych, niemal białych włosach i fioletowych oczach.
- Cześć - mruknął sennie blondyn.
- Wygląda na to, że przydzielili nas do tej samej kwatery - chłopak uśmiechnął się lekko. - Ivan Braginski - dodał, wyciągając dłoń w jego stronę.
- Ludwig Beilschmidt - odparł blondyn, ściskając jego rękę. - Rosjanin?
- Da - przytaknął chłopak. - Gdyby nie obywatelstwo, to na pewno by mnie tu nie było.
Nim Ludwig zdążył cokolwiek odpowiedzieć, do namiotu wpadł zielonooki blondyn, już przebrany w mundur.
- Totalnie miło was poznać! - rzucił radośnie. - Feliks Łukasiewicz - dodał po chwili.
Ludwig i Ivan bez większego entuzjazmu przedstawili się chłopakowi. Wtedy do namiotu wszedł czwarty 'współlokator'.
- Vash Zwingli - rzucił od razu, nim ktokolwiek zdążył się odezwać. - Wasze imiona słyszałem, jak tu wchodziłem.
Nawet Feliks stracił swój radosny zapał. Pesymistyczne nastawienie Vasha udzieliło się wszystkim w namiocie. Ludwig bez słowa wrzucił swój niewielki dobytek do kufra i wyszedł z namiotu, dzierżąc w dłoniach mundur.

Mam nadzieję, że Wam się podobało ^^
Do napisania!

piątek, 26 lutego 2016

Dom jest tam gdzie serce 6/12 [Hetalia]

Heej ^^
Wpadam do Was z kolejną częścią opowieści z Hetalii :D
Jesteśmy już w połowie, a nadal nie doczekałam się komentarzy :c
No nic, zapraszam na kolejny rozdział.

***
Ludwig wpadł zdyszany na szpitalny korytarz.
- W którym pokoju leży Feliciano Vargas? - zapytał siedzącą w pielęgniarkę.
- 117, drugie piętro. Jest pan z rodziny?
- Nie, nie jestem - rzucił tylko i biegiem pomknął do pokoju, w którym przebywał jego przyjaciel.
Feliciano leżał w białej pościeli. Był blady, jego twarz przypominała pergamin; naznaczona była kilkoma fioletowymi sińcami i krwawą szramą ciągnącą się przez cały lewy policzek. Na głowie miał bandaż, na którym widać było kilka śladów krwi.
- Boże - wyszeptał blondyn, podchodząc do łóżka.
- Fajnie, że przyszedłeś - Feliciano spróbował się uśmiechnąć, ale skrzywił się i syknął z bólu.
- Co się stało?
- Szedłem do biblioteki i... Chciałem sobie skrócić drogę i przeszedłem taką ciemną uliczką. I to był błąd...
- Kto? Kto ci to zrobił?
- Ta sama osoba co zawsze - Feliciano jak zawsze, gdy mówił o bracie, spuścił wzrok.
- Zabiję go. Przysięgam, zabiję - wysyczał Ludwig.
- Nie! - zaprotestował Vargas. - To nadal mój brat.
- Który traktuje Cię jak worek treningowy i chłopca do bicia!
- Ale to nadal mój brat. Jedyna rodzina, która mi pozostała... - Feliciano zaszlochał cicho. Z Ludwiga wyparowała cała złość. Przysiadł na brzegu łóżka i przytulił do siebie lekko. Vargas oparł głowę na jego ramieniu a blondyn pogładził go po włosach uważając, by nie dotknąć białego bandaża i nie sprawić mu więcej bólu.
***
Ludwig spędzał u Feliciano tak wiele czasu jak był w stanie. Chłopak był w kiepskim stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym. Kiedy kończyła się pora odwiedzin, Feliciano dostawał czegoś na kształt ataku paniki. Kilka razy Ludwig nocował w szpitalu, śpiąc wygięty nienaturalnie na krześle, byle tylko być blisko chłopaka.
***
Jedenaście dni po tym, jak Feliciano trafił do szpitala, Włoch grał z Ludwigiem w szachy. Vargas nadal cierpiał na problem  koncentracją po wstrząśnieniu mózgu, więc Ludwigowi udało się wygrać aż jedną rozgrywkę, co w normalnych warunkach byłoby niemożliwe. Wtedy, pierwszy raz od dawna Feliciano pozwolił sobie na uśmiech; rozcięcie na policzku coraz lepiej się goiło więc lekkie wygięcie warg nie sprawiało już bólu. Nagle, drzwi skrzypnęły i weszło przez nie dwóch mężczyzn w policyjnych mundurach. Feliciano zesztywniał; uśmiech zszedł mu z twarzy a on sam przesunął się bliżej Ludwiga, opierając się barkiem o jego ramię. Blondyn bez namysłu chwycił jego dłoń, przesuwając kciukiem po jego palcach.
- Spokojnie - powiedział cicho. - Jestem tu.
Feliciano pokiwał głową ale nie odsunął się. Policjanci zaś podeszli bliżej łóżka, przedstawili się, a potem, gdy nie uzyskali zainteresowania, jeden z nich zaczął tłumaczyć.
- Jesteśmy tutaj, bo otrzymaliśmy informację, że pana obrażenia wyglądają jakby zostały spowodowane przez pobicie.
- Skąd macie takie informacje? - zapytał go słabym głosem Włoch.
- Po przywiezieniu pana do szpitala, lekarz przeprowadził obdukcję. Zatem czy podejrzenia lekarzy są słuszne?
- Może - odparł cicho chłopak.
- W takim razie musimy pana przesłuchać. A pan... - tu policjant zwrócił się do Ludwiga - musi na ten czas wyjść.
Ludwig pokiwał głową i wstał ze szpitalnego łóżka. Wtedy Feliciano z siłą, po której nikt by się go nie spodziewał, chwycił go za nadgarstek i spokojnie powiedział
- Nie.
Policjanci popatrzyli na niego zaskoczeni
- Nie ty będziesz decydować, kto ma tu zostać a kto wyjść! - warknął jeden z nich.
- W takim razie, nie zamierzam z wami rozmawiać.
- Jeszcze będziesz błagać, żeby ktoś cię wysłuchał... - zaczął jeden z policjantów, ale drugi uciszył go gwałtownym ruchem ręki.
- To jest ktoś z twojej rodziny? - zapytał spokojnie.
- Nie, to... - Feliciano zawahał się. - To mój chłopak.
Ludwig popatrzył na niego nieco zdziwiony, ale nie zdradził się przed policjantami. Zresztą złapał się na tym, że wcale mu to nie przeszkadza.
- Dobrze, niech zostanie - westchnął cicho policjant. - Ale oficjalnie wcale Cię tu nie było, rozumiemy się? - tu mężczyzna spojrzał na blondyna, który kiwnął głową i na powrót przycupnął na brzegu łóżka. Dopiero wtedy Feliciano puścił jego nadgarstek i przysunął się do niego nieznacznie.
- Dobrze, w takim razie... Czy to było pobicie? - zapytał jeden z policjantów.
- Było - Włoch pokiwał głową.
- Co dokładnie się wydarzyło?
- Ja... Tamtego dnia mieliśmy mieć z Ludwigiem spotkanie z właścicielem mieszkania, które chcieliśmy wynająć. Musiałem wtedy pilnie iść do biblioteki, więc skracałem sobie drogę przez taką ciemną uliczkę. I chyba to mnie zgubiło. W każdym razie, kiedy tam wszedłem, nagle ktoś uderzył mnie od tyłu w głowę.
- Ręką? - zapytał policjant, notując coś w notesie.
- Nie, czymś twardym, to chyba był kamień. Po tym jak oberwałem, trochę mnie zamroczyło i upadłem. Próbowałem się podnieść, ale wtedy... Wtedy on kopnął mnie w brzuch, kilka razy. Połamał mi wtedy żebra, nic przyjemnego - chłopak wzdrygnął się lekko.
- Podejrzewam - mruknął policjant. - Co było dalej?
- Próbowałem się podnieść, ale nie miałem siły. Wtedy on chwycił mnie za koszulę i postawił do pionu. Zauważyłem, że ma nóż i spróbowałem się wyrwać. I to był kiepski pomysł. Przejechał mi tym nożem po policzku.
- W obdukcji jest napisane, że lekarz stwierdził 'rany cięte okolic klatki piersiowej'. Mógłbyś to rozwinąć?
- Rana cięta to kiepskie określenie. Bo nasuwa przypadkowość działania. A nie sądzę, żeby przez przypadek wyciął mi na obojczyku 'bastard'.
Ludwig popatrzył na niego kompletnie zaskoczony. Feliciano kilka razy opowiadał mu, co się wydarzyło tamtego dnia, jednak o tym szczególe nigdy nie wspominał. Po chwili ciszy, przerywanej jedynie odgłosem skrobiącego po kartce długopisu, policjant odezwał się.
- Co było później?
- Odszedł. Zostawił mnie tam. Wiedziałem, że nie ma szans, żeby ktoś mnie tam znalazł, sam znalazłem tę uliczkę całkiem przypadkowo. Zmusiłem się, żeby się podnieść i dojść chociaż do głównej ulicy. Jakoś mi się udało i... Nic więcej nie pamiętam. Straciłem przytomność.
- Widziałeś napastnika?
Feliciano kiwnął głową.
- Będziesz musiał opisać go naszemu rysownikowi.
Ciemnowłosy westchnął.
- Nie wystarczy wam po prostu imię i nazwisko? - zapytał z irytacją.
- Zaraz, to znaczy, że znasz napastnika?
- Znam - odparł lakonicznie chłopak.
- W takim razie potrzebuję jego danych.
- Lovino Vargas, lat dwadzieścia dwa, miejsca zamieszkania nie znam. Coś jeszcze?
- To ktoś z twojej rodziny - zauważył milczący dotąd policjant.
- Brat - odpowiedział Feliciano zmęczonym głosem.
- To wszytko, dziękujemy - policjanci zaczęli zbierać się do wyjścia. - Nie martw się, zatrzymany go najszybciej jak się da.
Vargas kiwnął głową i jakby zapadł się w sobie. Gdy mężczyźni opuścili pokój, Feliciano przytulił się do Ludwiga.
- Boję się - powiedział cicho. Blondyn objął go tylko mocniej.
***
Sześć dni później Feliciano dostał zgodę na opuszczenia szpitala, z której skorzystał niemal natychmiast. Oczywiście nie wolno mu było podróżować samemu, dlatego Ludwig cały czas go eskortował.
Pomimo zaleceń lekarza, po zaledwie siedmiu dniach rekonwalescencji, Feliciano postanowił wrócić do pracy w ukochanej kwiaciarni. W końcu miał do niej bliżej z mieszkania, które zaczął wynajmować z Ludwigiem. Beilschmidt niepokoił się o niego, w końcu Lovino nadal mógł się gdzieś kręcić by dokończyć dzieła.
I wszystko było w porządku... Aż do trzynastego dnia sierpnia.

niedziela, 14 lutego 2016

Dom jest tam, gdzie serce 5/12 [Hetalia]

Hej!
Przybywam z kolejnym rozdziałem "Dom jest tam, gdzie serce". Trochę z okazji walentynek :D
Moja faza na Maleca wciąż żywa, ale i tak zamierzam najpierw dodać do końca to opowiadanie, żeby za dużo nie mieszać.
Nie przedłużając. Zapraszam na kolejny rozdział :D

***
Do rozpoczęcia przedstawienia zostało pół godziny. Feliciano, przebrany już w kostium, krążył po kulisach, coraz bardziej zdenerwowany. Nagle zza zaciągniętej jeszcze kurtyny wychyliła się blond głowa, a potem Ludwig wsunął się cicho za kulisy.
- Dzięki Bogu - Feliciano westchnął cicho, a potem szybko podszedł do chłopaka.
-Jak się czujesz? - spytał go Beilschmidt.
- Zdenerwowany, spanikowany, przerażony... Tak, w sumie to tyle - Vargas uśmiechnął się nerwowo.
- Dasz sobie radę. Znasz wszystkie kwestie. I to nie tylko swoje, ale też Cosette i niektóre Valjeana - Ludwig posłał mu krzepiący uśmiech. Przez moment milczeli, aż za kulisy nie wpadła opiekunka teatru.
- Wszystkie osoby postronne mają nakaz opuszczenia kulis! - krzyknęła, zwracając się głównie do swojej 'gwiazdy' (jak nazywała Vargasa), oraz jego towarzysza. Feliciano westchnął cicho. Ludwig przytulił go do siebie, chcąc dodać otuchy, a potem odsunął się na odległość ramion, a potem... Pochylił się lekko i pocałował go w policzek, przyciskając wargi niebezpiecznie blisko kącika jego ust.
- Połamania nóg - wyszeptał jeszcze, a potem odwrócił się na pięcie i wybiegł zza kulis. Feliciano w zamyśleniu dotknął policzka i uśmiechnął się, czując, jak rumieniec wpływa mu na twarz. W sercu pojawiło mu się dziwne ciepło.
***
Feliciano zagrał fantastycznie. Przestawienie, które z początku miało być klapą, okazało się być świetne. Przez kilka kolejnych tygodni, aż do wakacji, młody Vargas przyjmował gratulacje od współuczniów. Któregoś dnia podeszła do niego jakaś dziewczyna, pytając go, czy się z nią umówi. On jednak odmówił, zostawiając dziewczynę ze złamanym sercem.
- Wydawała się być miła, no i była całkiem ładna, czemu odmówiłeś? - zdziwił się Ludwig, który był świadkiem tego wydarzenia.
- Nie muszę Ci się ze wszystkiego tłumaczyć. I nie zamierzam - burknął wtedy poirytowany chłopak, a potem pozostawił zdziwionego Beilschmidta na zatłoczonym korytarzu.
***
Ludwig Beilschmidt miał siedemnaście lat i trzysta dwadzieścia dwa dni, gdy razem z Feliciano siedział w zacienionej części ogrodu. Byli w domu sami; Gilbert wyjechał z przyjaciółmi do Chorwacji, a rodzice Ludwiga wybrali się do jakichś dalekich krewnych. Feliciano grał z przyjacielem w szachy, tocząc jakąś niezobowiązującą rozmowę. Po kolejnym zwycięstwie Włocha, Ludwig załamał ręce i skapitulował.
- Nigdy więcej z Tobą nie gram. Z Tobą się nie da wygrać!
Feliciano uśmiechnął się tylko lekko, wystawiając twarz do słońca.
- Nie myślałeś może żeby się stąd wyprowadzić? - zapytał go po chwili Ludwig. Gdy chłopak popatrzył na niego nieco zdziwiony, blondyn kontynuował:
- Wiesz, niedługo pójdziemy na studia, moglibyśmy wynająć sobie coś bliżej uniwersytetu. Oboje mamy jakieś oszczędności, może by się udało.
- Może... - Feliciano wydawał się być nieobecny duchem.
- O czym tak myślisz?
- O niczym - zbył go ciemnowłosy. Ludwig westchnął.
- Skoro tak twierdzisz - mruknął. - To co, jeszcze jedna partia? - spytał, wskazując na szachownicę. Feliciano uśmiechnął się i pokiwał głową, zaczynając na nowo ustawiać szachowe figury.
***
Czternasty lutego - Walentynki - były jednym z najbardziej znienawidzonych przez Feliciano dniem. W szkole musiał na każdym kroku patrzeć na obściskujące się pary. Niemal każdą lekcję przerwały "walentynkowe patrole", których członkowie roznosili przekazane im anonimowo kartki miłosne.
Trwała matematyka. Feliciano usilnie próbował rozwiązać podyktowane przez nauczyciela zadanie, okazało się być ono jednak ponad jego siły, toteż patrzył tylko na zapisaną liczbami kartkę. Nagle lekcja została przerwana przez pierwszy tego dnia walentynkowy patrol. Wszystkie dziewczyny z klasy jak na komendę rozchichotały się, gdy wysoki chłopak zaczął rozdawać kartki. Vargas nie skupiał się jakoś mocno na tej sytuacji, modlił się tylko, by szybko rozdali wszystko i poszli sobie.
- Hej, Feliciano - ktoś nagle zamachał mu ręką przed oczami. Włoch podniósł głowę i zobaczył innego chłopaka z patrolu, który trzymał tabliczkę gorzkiej czekolady i niewielki kawałek papieru.
- Dla ciebie też coś mamy - uśmiechnął się chłopak i wręczył mu trzymane przez siebie przedmioty. Feliciano w szoku spoglądał na swoją pierwszą w życiu Walentynkę, próbując jeszcze przed przeczytaniem zgadnąć, kto jest jej autorem. W końcu jednak otworzył ją i zaczął czytać.
Powinieneś się częściej uśmiechać. Wtedy wyglądasz jeszcze ładniej.
Pamiętaj, nie ma matematyki, jest miłość ;) Mam nadzieję, że choć raz ten dzień nie będzie dla Ciebie koszmarem
Kartka nie była podpisana. Vargas uważnie się jej przyglądał, próbując zgadnąć, kto jest jej autorem. Nagle, dokładnie analizując litery, rozpoznał charakter pisma. Bez wątpienia było to pismo Ludwiga. Zaskoczony podniósł wzrok, by spojrzeć na blondyna. Beilschmidt tylko uśmiechnął się i mrugnął do niego. Ciepło w sercu chłopaka pojawiło się raz jeszcze.
***
Oboje zdali maturę z dobrymi wynikami. Wakacje zapowiadały się spokojnie, nie obawiali się, że nie zostaną przyjęci na wymarzone kierunki; Ludwig na medycynę, Feliciano na dziennikarstwo. Wolne letnie dni spędzali więc na przeglądaniu ofert wynajmu mieszkań. W końcu znaleźli jedną, która przypadła do gustu im obu i skontaktowali się z właścicielem by umówić się na obejrzenie mieszkania.
***
Ludwig stał przed drzwiami mieszkania razem z jego właścicielem, próbując bezskutecznie dodzwonić się do Feliciano. W końcu jednak, po siedemnastej próbie, poddał się i zwrócił się do stojącego obok mężczyzny z przepraszającym uśmiechem.
- Przyjaciel chyba nie zdąży dojechać, mam nadzieję, że to nie problem.
- Oczywiście, że nie. Możemy już przejść do obejrzenia mieszkania?
- Jasne - blondyn kiwnął głową i za właścielem wszedł środka. Po obejrzeniu wnętrza, zrobił kilkanaście zdjęć i pożegnał się z mężczyzną. Potem kolejny raz zadzwonił do Feliciano i tym razem chłopak odebrał.
- Przepraszam - powiedział mu od razu. Ludwig planował zrobić mu awanturę, że do nie pojawił, ale słysząc, jak słaby jest głos chłopaka, zapytał tylko
- Co się stało?
- Jestem w szpitalu. Dlatego nie przyszedłem na spotkanie w sprawie mieszkania.
Ludwiga zmroziło.
- Jak to w szpitalu? Feli, co jest?
- Możemy porozmawiać o tym potem?
- W którym szpitalu jesteś?
Feliciano podał mu adres. Blondyn szybko ocenił w myślach odległość.
- Będę za piętnaście minut.
- Będę czekał - powiedział jeszcze cicho Feliciano, nim się rozłączył.






Wciąż liczę, że ktoś skomentuje :D
~Ariadne

niedziela, 7 lutego 2016

Dom jest tam, gdzie serce 4/12 [Hetalia]

Hej!
Przybywam z kolejnym rozdziałem "Dom jest tam, gdzie serce".
Co nie oznacza, że moja faza na Maleca minęła, ale zamierzam najpierw dodać do końca to opowiadanie, żeby za dużo nie mieszać.
Nie przedłużając. Zapraszam na kolejny rozdział :D



***
Była przerwa między francuskim a chemią. Ludwig w skupieniu tłumaczył Feliciano jakieś skomplikowane zagadnienie. Nagle przerwała im opiekunka zespołu teatralnego, która przywołała do siebie Włocha. Chłopak opuścił przyjaciela, by porozmawiać z nauczycielką. Gdy po chwili powrócił do niego po kilku minutach, nie był zbyt pozytywnie nastawiony, ale wymusił uśmiech.
- Wszystko w porządku? - spytał go Ludwig.
- Taa. Tylko muszę zostać po lekcjach przez parę godzin.
- Czyli nie jest w porządku. Co się dzieje?
- Wkopałem się w szkolne przedstawienie. Kobieta od teatralnych znalazła jakieś moje prace i stwierdziła, że mam 'niezwykłe umiejętności językowe' i zatrudniła mnie do napisania scenariusza do sztuki, a raczej musicalu. A teraz stwierdziła, że skoro to ja napisałem scenariusz, to mam jej pomóc wybrać aktorów. Jakbym to ja decydował jak wyglądały postacie w "Nędznikach".
- Dlatego właśnie lepiej być uzdolnionym w przedmiotach ścisłych - Ludwig uśmiechnął się nieco złośliwie.
- Pff, nie rozmawiam z Tobą - Feliciano usiadł obok niego z naburmuszoną miną. Po chwili jednak spojrzał na niego niepewnie - Ale zanim się obrażę, mógłbyś mi to jeszcze raz wytłumaczyć, tylko powoli?
Ludwig roześmiał się pogodnie, a potem kiwnął głową, wyciągając z plecaka zeszyt i ołówek.
***
Feliciano siedział w pierwszym rzędzie krzeseł na szkolnej auli, tuż obok opiekunki zajęć teatralnych. Na scenie, czekając na swoje 'przesłuchanie' czekała gwiazda wystawianych przez szkołę sztuk i musicali.
- Możesz zaczynać - rzuciła do niego kobieta. Feliciano oparł głowę na zgiętej ręce i przymknął oczy, słuchając śpiewu chłopaka. Próbował znaleźć jakieś pozytywne strony jego występu, ale nie było. Chłopak śpiewał piosenkę o walce o wolność, robił to jednak jakby od niechcenia, z przymusu. Vargas niesamowicie się cieszył, gdy skończył.
- I co o tym sądzisz Feliciano? - zapytała siedząca obok kobieta. Włoch podniósł głowę i zamiast odpowiedzieć kobiecie, zwrócił się do chłopaka.
- W ogóle się nie wczuwasz. Powinieneś być jak ptak, zamknięty w klatce, walczący o wolność, a ty śpiewasz jakby ktoś ci kazał.
- Skoro potrafisz tylko krytykować, to wejdź tutaj, stań obok mnie i zaśpiewaj to lepiej! - zirytował się występujący przed momentem chłopak.
- A żebyś wiedział, że to zrobię - rzucił hardo Feliciano i bez namysłu wbiegł na scenę. Nie zaczekał nawet, aż ktoś puści podkład muzyczny, tylko od razu zaczął śpiewać.
- Słuchaj, kiedy śpiewa lud
Gdy się u ludzi zbiera gniew
Taki jest głos zjadaczy chleba,
Gdy kajdanom mówią nie
Niechaj jeden serca rytm
Zacznie jak werbel w piersi bić
A lepsze jutro zbudzi się, kiedy wstanie świt!
Kto chce z nami ruszyć w bój i na krucjatę razem iść
Zobaczy lepszy świat, kto barykady zajmie szczyt
Nie lęka się kul
Ten, kto wolnym człowiekiem chce być!

Jego głos był czysty i delikatny. Śpiewał z zamkniętymi oczami, momentami jego głos nabierał mocy. Gdy skończył i otworzył oczy stał się innym człowiekiem; nie miał w sobie tej pewności siebie, którą pokazał przed momentem na scenie. Opiekunka szkolnego teatru patrzyła na niego bezuczuciowo.
- Feliciano, coś mi się widzi, że będziesz musiał być przy każdej próbie - powiedziała. Chłopak zmarszczył brwi  ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, kobieta odezwała się ponownie:
- Zagrasz główną rolę, to znaczy Mariusa. Naprawdę, gdybym wcześniej wiedziała, że w tej szkole jest taki nieoszlifowany diament...
- Zaraz, co? - Vargas zamrugał. - Mam grać w przedstawieniu, którego scenariusz sam napisałem? Przecież to bez sensu. A poza tym ja się do tego nie nadaję - zaczął się plątać, szukając wymówek.
- Nadajesz się. Potrafisz się fantastycznie wczuć w postać i w jej sytuację. Tylko musisz się przestać bać, wtedy wszystko będzie w porządku. - kobieta uśmiechnęła się lekko - Gratulacje, jesteś pierwszym obsadzonym aktorem. Próby zaczniemy w przyszłym tygodniu, jak skompletuję resztę obsady. Możesz już lecieć.
- Ja... Dziękuję. Naprawdę dziękuję - Feliciano uśmiechnął się nieśmiało i wybiegł z auli.
***
Gdy Feliciano wyszedł z budynku szkoły, na dworze już zapadł mrok. Z tego powodu niemal całą drogę przebył biegiem, rozglądając się na boki. Gdy wpadł do domu Beilschmidtów, jedli oni kolację. Chłopak rzucił tylko powitanie i pobiegł na schody na piętro.
- Feliciano, musisz coś zjeść! - zawołała za nim matka Ludwiga.
- Zaraz zejdę, tylko się przebiorę! - odkrzyknął jej i wpadł do pokoju. Szybko zmienił koszulę na rozciągniętą koszulkę,a dżinsy na dresowe spodnie i tak przygotowany wrócił do jadalni, siadając przy stole obok Ludwiga.
- I jak tam castingi, macie już jakąś gwiazdę? - zainteresował się blondyn.
- Jak na razie mamy obsadzoną jedną rolę - odparł chłopak, biorąc łyk herbaty, której nalał mu Gilbert.
- O, kto dostąpił tego niewątpliwego zaszczytu zagrania w sztuce według twojego scenariusza?
- Nie ironizuj - Feliciano spojrzał na niego z ukosa. - Sam tam zagram - rzucił jeszcze, zabierając się za posiłek.
- Sam? Ale jak to? Nie miałeś przypadkiem tylko pomagać wybrać aktorów?
- Miałem - przytaknął ciemnowłosy. - Ale jako któryś z kolei pojawił się chłopak, który jest taką "szkolną gwiazdą" i myślał, że tylko dlatego dostanie tę rolę. Więc musiałem go uświadomić, że raczej to tak nie działa. Powiedział coś w stylu 'Jak potrafię lepiej to mam to zrobić, a nie tylko krytykować'. I po prostu podjąłem wyzwanie. I... Tak jakoś wyszło - Feliciano nagle się zawstydził i wbił wzrok w swoje odbicie w herbacie.
- Feli... - chłopak podniósł głowę, słysząc to pieszczotliwe przezwisko z ust Ludwiga. - Gratulacje. Naprawdę zasłużyłeś.
- Dziękuję - Vargas uśmiechnął się nieśmiało, a potem zakrył usta dłonią, tłumiąc ziewnięcie.
- Przepraszam, chyba pójdę się położyć - powiedział, wstając od stołu i przecierając oczy.
- Dobranoc - odparła chórem reszta zgromadzonych przy stole osób, oprócz Ludwiga, który razem z nim ruszył do pokoju. Vargas od razu wsunął się pod kołdrę i przymknął oczy.
- Jestem z ciebie dumny - powiedział mu cicho Beilschmidt. - No wiesz, że się zgodziłeś i nie zrezygnowałeś.
- Teraz trochę tego żałuję - przyznał zgodnie z prawdą Feliciano. - Boję się grania przed zbyt dużą ilością ludzi.
- Kto jak kto, ale ty na pewno sobie poradzisz. Na pewno - chłopak uśmiechnął się lekko.
- Może masz rację - Włoch popatrzył na niego z uśmiechem. - Ale chyba będę myślał o tym jutro, oczy mi się już zamykają.
- Śpij dobrze - rzucił Ludwig nim zgasił światło i również się położył.
***
Feliciano siedzący z kubkiem mleka był ostatnim widokiem jaki Gilbert spodziewał się zastać w kuchni w sobotę o trzeciej dwadzieścia trzy w nocy.
- Co tu robisz? - zapytał go białowłosy.
- Mógłbym spytać cię o to samo - uśmiechnął się chłopak.
- Ale ja jestem tu tylko chwilowo,  ty wyglądasz, jakbyś siedział tu już od dawna.
- Nie mogłem spać.
- Poprawka; wcale nie próbowałeś. Przecież to widać - rzucił Gilbert, siadając na przeciwko niego. - Co się dzieje?
- Po prostu się denerwuję - Feliciano westchnął. - Co jak zapomnę tekstu? Albo zrobię coś nie tak? Albo...
- Albo wszystko będzie dobrze? - wtrącił się czerwonooki. - Przejmujesz się na zapas. Przecież to nie ma sensu. Jak zapomnisz tekstu, po prostu improwizuj, nikt się nie zorientuje, bo nikt nie zna scenariusza. Zapamiętaj sobie jedno; nikt nie zrobi tego lepiej niż ty.
- Może masz rację... - Feliciano w zamyśleniu bawił się pustą już szklanką.
- Nie może, tylko na pewno - Gilbert uśmiechnął się lekko. Przez moment panowała cisza, przerywał ją tylko trzask szafek, w których białowłosy szukał pustej szklanki.
- Przypomniało mi się, jak kilka lat temu byłeś wściekły, że tyle tu przesiaduję - rzucił cicho Vargas.
- Bo przekraczałeś normę. I gdyby nie sytuacja to wtedy pewnie skończyło by się awanturą. Wiesz, czasem ci zazdroszczę.
- Brata, który wziął sobie za punkt honoru żeby mnie zniszczyć?
- Siły. Tego, że nie dałeś się zniszczyć. Że cały czas jesteś sobą. Dużo bym dał, żeby być tak silnym.
- Nie opłaca się - Feliciano popatrzył na niego uważnie. - Bo łatwo jest przekroczyć granicę i przestać czuć w ogóle. W pewnym momencie zostanie Ci tylko siła.
Gilbert przez moment milczał, popijając wodę ze szklanki.
- Dobra, koniec tego filozofowania. W tej chwili wracasz do łóżka, bo jutro będziesz nieprzytomny - zakomenderował po chwili. - A to... - zabrał mu leżący przed nim scenariusz. - Możesz odebrać jutro nie wcześniej niż o jedenastej. A teraz dobranoc - Gilbert uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł z kuchni. Feliciano przez moment siedział tam jeszcze, zamyślony, a potem wrócił do pokoju. Cicho, by nie zbudzić Ludwiga, wszedł do łóżka i zasnął, ledwie przyłożył głowę do poduszki. 





To by było na tyle jeśli chodzi, o dzisiejszy rozdział.
Nadal liczę, że ktoś zacznie komentować, żebym wiedziała, ze nie piszę do siebie :D
~Ariadne

wtorek, 26 stycznia 2016

Dom jest tam, gdzie serce 3/12 [Hetalia]

Dzień dobry/dobry wieczór, w zależności od pory, w której to czytacie :D

Mam dla Was kolejny rozdział "Dom jest tam gdzie serce". Miłego czytania ^^ (prawie 1500 słów, jestem z siebie dumna xd )



***
Ludwig Beilschmidt miał piętnaście lat i dwadzieścia cztery dni, gdy Roma Vargas umarł.
Feliciano przyszedł do sąsiedniego domu w pewne sobotnie popołudnie. Ludwig tymczasowo był w domu sam; jego rodzice pojechali na zakupy z racji weekendowej wyprzedaży, a Gilbert poszedł poprzedniego dnia na imprezę i obiecał wrócić przed północą, nikt tylko nie pomyślał, że ów północ miała być północą sobotnią.
Ludwig miał złe przeczucia; Feliciano stał w drzwiach jego domu z czerwonym śladem dłoni na policzku. Miał zaciętą minę ale blondyn wiedział, że to tylko maska.
- Mogę wejść? - spytał cicho Włoch.
- Jasne - Ludwig przesunął się w drzwiach wpuszczając go do środka. - Chcesz herbaty?
- Mój dziadek nie żyje. Dzwonili z  pracy, że miał zawał i nie zdążyli go uratować. Tam jest prawie tysiąc ludzi, a jego nikt nie zdążył uratować - wyrzucił z siebie jednym tchem Feliciano. Beilschmidt dokładnie zaobserwował jak maska obojętności opada. - Zadzwonili do Lovino, on mi to przekazał. A potem uderzył mnie w twarz, wrzasnął, że to wszystko moja wina i wyszedł trzaskając drzwiami. Nie wiedziałem co robić i przyszedłem tutaj. Ale nadal nie wiem co robić - pierwsze łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Ludwig nie odzywał się; wszytko, co chciał w tej chwili powiedzieć wydawało się być banalne i idiotyczne. W końcu postąpił krok do przodu i przytulił go do siebie. Feliciano długo nie mógł się uspokoić, czemu trudno się dziwić. Blondyn trzymał go tylko w ramionach pozwalając się wypłakać. Nadal milczał; nie potrafił znaleźć żadnych słów pocieszenia dla przyjaciela. W końcu co miał powiedzieć? Szablonowe "Wszystko będzie w porządku"? Przecież nie będzie, zawsze pozostanie zadra. W końcu Feliciano odsunął się od niego; oczy miał zaczerwienione
- Dziękuję - powiedział zachrypniętym i nieco drżącym głosem.
- Mówiłem Ci, że zawsze możesz na mnie liczyć - odparł Ludwig.
Przez moment panowała między nimi cisza. Nagle Włoch podniósł wzrok i zapytał.
- Dobrze pamiętam, że Twój tata jest prawnikiem?
- No tak - przytaknął nieco zdziwiony blondyn.
- Będę mógł z nim porozmawiać?
- Przecież nie musisz pytać - Ludwig zmarszczył brwi. - Niedługo powinien wrócić, będziesz miał okazję.
Feliciano kiwnął głową, znów spuszczając wzrok.
- Zrobić ci herbaty? - zapytał po chwili Beilschmidt. Włoch pokiwał głową i podążył za nim do kuchni i usiadł przy stole. Po chwili Ludwig postawił przed nim parujący kubek.
- Dziękuję - rzucił Feliciano. Ludwig kiwnął głową i usiadł naprzeciwko niego ze swoim kubkiem. Znów zapanowała cisza. Cisza była złym znakiem, ale żaden z nich nie chciał jej przerywać. Nagle, z podwórka dało się słyszeć trzask drzwi samochodowych i ciche rozmowy.
- Wrócili - rzucił Ludwig, wstając od stołu. - Poczekaj tu, pomogę im wziąć zakupy. A potem będziesz mógł porozmawiać z moim ojcem.
- Może pomóc wam z noszeniem? - zaoferował się Feliciano.
- Myślę, że damy sobie radę. Ale dzięki, że w ogóle o tym pomyślałeś - blondyn uśmiechnął się lekko i wyszedł. Przy samochodzie dostrzegł rodziców i, ku swojemu zdziwieniu, Gilberta.
- Znaleźliśmy go jak zażywał drzemki. W rowie - rzuciła ironicznie matka.
- Ten rów był wygodniejszy niż bagażnik, w którym jechałem na tę imprezę - odgryzł się białowłosy. Ludwig parsknął śmiechem. Potem wszyscy weszli do domu dźwigając ciężkie torby. Rodzice Beilschmidta zdziwili się na widok siedzącego przy stole Włocha, który mruknął jakieś przywitanie, nie patrząc na nich.
- Wszystko w porządku? - zapytał go ojciec Ludwiga, patrząc na niego z ukosa.
- Nie - odparł po prostu Feliciano. - Mógłbym z panem chwilę porozmawiać?
- Oczywiście - mężczyzna kiwnął głową i usiadł naprzeciwko niego.
- Ja... - zawahał się lekko chłopak - Chciałem zapytać co się ze mną teraz stanie.
Mężczyzna zmarszczył brwi ale nim zdążył zapytać co ma na myśli, Vargas zaczął tłumaczyć.
- Mój dziadek dzisiaj umarł. On był moim... Prawnym opiekunem od śmierci rodziców, a teraz nie wiem co będzie, skoro nie jestem jeszcze pełnoletni.
- Przykro mi z powodu twojego dziadka - powiedział ojciec Ludwiga. - Co zaś do twojego pytania... Cóż, są dwie możliwe drogi.
- To znaczy? - Feliciano zmarszczył czoło.
- Oficjalnie, niepełnoletni, których rodzice lub opiekuni prawni umierają lub tracą prawa, trafiają do sierocińca. Jednakże... Twój brat jest już pełnoletni, prawda?
- Ma dziewiętnaście lat.
- W takim razie może się starać o przejęcie opieki nad tobą.
- Nie wiem co gorsze - Feliciano spuścił głowę.
- Wiem, że z Tobą i twoim bratem jest nieciekawa sytuacja. Sądzę jednak, że przejęcie przez niego opieki wciąż jest lepszą opcją niż dom dziecka.
- W to nie wątpię, byłem tam kiedyś wolontariuszem, nie chciałbym tam trafić. Nagle rodzice Ludwiga popatrzyli na siebie ze zrozumieniem i oboje wyszli z pomieszczenia. W kuchni zapanowała cisza. Feliciano ukrył twarz w dłoniach, ale łzy nie przychodziły, wszystkie już wyschły. Ludwig stał tylko obok przyjaciela, w przeciwieństwie do swojego brata, który krzątał się po kuchni. Po chwili postawił przed Feliciano kubek z parującym napojem.
- Trzymaj, to melisa - powiedział cicho. - Nie wiem, czy pomoże ale myślę że nie zaszkodzi.
- Dziękuję - powiedział słabo i, ku zdziwieniu braci, uśmiechnął się lekko. Wtedy do kuchni powrócili rodzice Ludwiga.
- Feliciano... Mam pewien pomysł - powiedział mężczyzna patrząc na niego.
Chłopak podniósł wzrok oczekując wyjaśnień.
- Podpowiem twojemu bratu, żeby starał się o opiekę. Nie sądzę, by było trudne, rodzeństwo będące opiekunem prawnym otrzymuje dość duże dotacje - Feliciano otworzył usta, ale mężczyzna nie pozwolił mu się odezwać. - On będzie oficjalnie opiekunem ale... Praktycznie będziesz mieszkał tutaj. Nie wydaje mi się, żeby Twój brat miał z tym jakiś problem, a Tobie będzie łatwiej; nie trafisz do sierocińca i nie będziesz musiał obawiać się brata.
- Mówi pan serio? - spytał zaszokowany chłopak.
- Zupełnie serio. Nie obiecuję, że będzie Ci tu jak w domu, ale... Postaramy się, żeby było dobrze. Wiem jak to jest być w sierocińcu i nie życzyłbym tego nikomu.
- Dziękuję - wyszeptał Feliciano, czując, jak łzy zaczynają spływać mu po policzkach. - Nie wiem jak mógłbym państwu dziękować - chłopak zamknął oczy. Ludwig bezgłośnie podziękował rodzicom, równie zszokowany jak Feliciano, a potem podszedł do chłopaka obejmując go lekko.
***
Tydzień później odbył się pogrzeb Romy Vargasa. Feliciano, z pomocą Ludwiga i jego rodziców załatwił wszystkie formalności z nim związane. Lovino, jak to określił Gilbert (który czasem go odwiedzał) był jak w letargu, otumaniony alkoholem. Twierdził, że musi pić, żeby zabić ból. Albo może zapić.
Ludwig długo pamiętał ten pogrzeb. Pamiętał Feliciano, klęczącego przy trumnie, szepczącego coś po włosku. Potem już tylko płakał, wtulony w ramię Ludwiga, który nie potrafił mu pomóc.
***
Trzydzieści siedem dni po śmierci Romy, Lovino Vargas został opiekunem prawnym Feliciano. I na tym, a raczej na pieniądzach uzyskiwanych z tego powodu, zakończyło się jego zainteresowanie bratem. Feliciano zaś dostał własny kąt w pokoju Ludwiga; łóżko polowe, puchatą czerwoną poduszkę i kołdrę. Sytuacja powoli się klarowała; młodszy z Vargasów stał się spokojniejszy, gdy nie musiał się obawiać brata, choć wspomnienia nadal się w nim budziły, nawiedzając go w nocnych koszmarach.
***
Ludwig Beilschmidt miał szesnaście lat i sześćdziesiąt siedem dni, gdy pierwszy raz spał razem z Feliciano. Oczywiście nie w tym znaczeniu, o którym zapewne pomyśleli wszyscy.
Była noc, godzina druga dwadzieścia siedem. Blondyna obudził krzyk. Nie był głośny, ale słychać było w nim strach. Chłopak podniósł się na łóżku, zaspanym wzrokiem szukając źródła tajemniczego odgłosu. Znalazł je bez problemu; Feliciano łkał cicho, oparty o ścianę. Ludwig wstał z łóżka, które zaskrzypiało cicho. Vargas podniósł głowę
- Obudziłem Cię? - zapytał cicho - Przepraszam, nie chciałem.
- Nieważne - odparł Ludwig, siadając obok chłopaka na łóżku. - Co się stało?
- Koszmar - odparł Feliciano drżącym głosem.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie. Przejdzie mi. Czasami mi się śnią, trzeba to po prostu przeczekać - przy ostatnich słowach głos lekko mu się załamał. Ludwig bez słowa przytulił go do siebie lekko. Beilschmidt nie miał pomysłu jak go uspokoić. W końcu zaczął cicho śpiewać.
- Komm halt mich fest,
wenn ich versinke.
Ich weiß nicht wer ich wirklich bin.
Komm rette mich,
wenn ich ertrinke.
Wenn mein Spiegelbild zerbricht,
auf der Suche nach meinem Ich.
Komm halt mich fest,
wenn ich versinke.
Ich weiß nicht wer ich wirklich bin.
An diesen Tagen bitt' ich dich,
musst du öfter nach mir sehen.
Musst du öfter nach mir sehen.

Nigdy nie uważał, że ma jakieś wyjątkowe uzdolnienia muzyczne, ale nie sądził, by były one niezbędne do zaśpiewania kołysanki. Feliciano najwyraźniej uważał podobnie, bo uspokoił się i zasnął wtulony w drugiego chłopaka. Ludwig nie miał jak wyplątać się z jego ramion, by położyć się w swoim łóżku i zarazem nie zbudzić ciemnowłosego, więc nie zastanawiając się zbyt długo po prostu położył się obok i zasnął, ukołysany do snu miarowym oddechem Feliciano i biciem jego serca.
***
Dni mijały spokojnie. Feliciano coraz rzadziej miewał koszmary, w szkole szło mu coraz lepiej, szczególnie z humanistycznych. Ze ścisłymi był nieco na bakier, w przeciwieństwie do Ludwiga. Z tego względu często zdarzało się, że nie spali po nocach pomagając sobie w nauce. Tak minęło im całe dwieście osiemdziesiąt cztery dni. 

I oto kolejny rozdział. Co sądzicie?
Liczę na jakiś zbłąkany komentarz :D
Do napisania!
~Ariadne