Przybywam z kolejnym rozdziałem "Dom jest tam, gdzie serce".
Co nie oznacza, że moja faza na Maleca minęła, ale zamierzam najpierw dodać do końca to opowiadanie, żeby za dużo nie mieszać.
Nie przedłużając. Zapraszam na kolejny rozdział :D
***
Była przerwa między francuskim a chemią. Ludwig w skupieniu
tłumaczył Feliciano jakieś skomplikowane zagadnienie. Nagle przerwała im
opiekunka zespołu teatralnego, która przywołała do siebie Włocha. Chłopak
opuścił przyjaciela, by porozmawiać z nauczycielką. Gdy po chwili powrócił do
niego po kilku minutach, nie był zbyt pozytywnie nastawiony, ale wymusił
uśmiech.
- Wszystko w porządku? - spytał go Ludwig.
- Taa. Tylko muszę zostać po lekcjach przez parę godzin.
- Czyli nie jest w porządku. Co się dzieje?
- Wkopałem się w szkolne przedstawienie. Kobieta od
teatralnych znalazła jakieś moje prace i stwierdziła, że mam 'niezwykłe
umiejętności językowe' i zatrudniła mnie do napisania scenariusza do sztuki, a
raczej musicalu. A teraz stwierdziła, że skoro to ja napisałem scenariusz, to
mam jej pomóc wybrać aktorów. Jakbym to ja decydował jak wyglądały postacie w
"Nędznikach".
- Dlatego właśnie lepiej być uzdolnionym w przedmiotach
ścisłych - Ludwig uśmiechnął się nieco złośliwie.
- Pff, nie rozmawiam z Tobą - Feliciano usiadł obok niego z
naburmuszoną miną. Po chwili jednak spojrzał na niego niepewnie - Ale zanim się
obrażę, mógłbyś mi to jeszcze raz wytłumaczyć, tylko powoli?
Ludwig roześmiał się pogodnie, a potem kiwnął głową,
wyciągając z plecaka zeszyt i ołówek.
***
Feliciano siedział w pierwszym rzędzie krzeseł na szkolnej
auli, tuż obok opiekunki zajęć teatralnych. Na scenie, czekając na swoje
'przesłuchanie' czekała gwiazda wystawianych przez szkołę sztuk i musicali.
- Możesz zaczynać - rzuciła do niego kobieta. Feliciano
oparł głowę na zgiętej ręce i przymknął oczy, słuchając śpiewu chłopaka.
Próbował znaleźć jakieś pozytywne strony jego występu, ale nie było. Chłopak
śpiewał piosenkę o walce o wolność, robił to jednak jakby od niechcenia, z
przymusu. Vargas niesamowicie się cieszył, gdy skończył.
- I co o tym sądzisz Feliciano? - zapytała siedząca obok
kobieta. Włoch podniósł głowę i zamiast odpowiedzieć kobiecie, zwrócił się do
chłopaka.
- W ogóle się nie wczuwasz. Powinieneś być jak ptak,
zamknięty w klatce, walczący o wolność, a ty śpiewasz jakby ktoś ci kazał.
- Skoro potrafisz tylko krytykować, to wejdź tutaj, stań
obok mnie i zaśpiewaj to lepiej! - zirytował się występujący przed momentem
chłopak.
- A żebyś wiedział, że to zrobię - rzucił hardo Feliciano i
bez namysłu wbiegł na scenę. Nie zaczekał nawet, aż ktoś puści podkład
muzyczny, tylko od razu zaczął śpiewać.
- Słuchaj, kiedy
śpiewa lud
Gdy się u ludzi zbiera
gniew
Taki jest głos
zjadaczy chleba,
Gdy kajdanom mówią nie
Niechaj jeden serca
rytm
Zacznie jak werbel w
piersi bić
A lepsze jutro zbudzi
się, kiedy wstanie świt!
Kto chce z nami ruszyć
w bój i na krucjatę razem iść
Zobaczy lepszy świat,
kto barykady zajmie szczyt
Nie lęka się kul
Ten, kto wolnym
człowiekiem chce być!
Jego głos był czysty i delikatny. Śpiewał z zamkniętymi
oczami, momentami jego głos nabierał mocy. Gdy skończył i otworzył oczy stał
się innym człowiekiem; nie miał w sobie tej pewności siebie, którą pokazał
przed momentem na scenie. Opiekunka szkolnego teatru patrzyła na niego
bezuczuciowo.
- Feliciano, coś mi się widzi, że będziesz musiał być przy
każdej próbie - powiedziała. Chłopak zmarszczył brwi ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, kobieta
odezwała się ponownie:
- Zagrasz główną rolę, to znaczy Mariusa. Naprawdę, gdybym
wcześniej wiedziała, że w tej szkole jest taki nieoszlifowany diament...
- Zaraz, co? - Vargas zamrugał. - Mam grać w przedstawieniu,
którego scenariusz sam napisałem? Przecież to bez sensu. A poza tym ja się do
tego nie nadaję - zaczął się plątać, szukając wymówek.
- Nadajesz się. Potrafisz się fantastycznie wczuć w postać i
w jej sytuację. Tylko musisz się przestać bać, wtedy wszystko będzie w
porządku. - kobieta uśmiechnęła się lekko - Gratulacje, jesteś pierwszym
obsadzonym aktorem. Próby zaczniemy w przyszłym tygodniu, jak skompletuję
resztę obsady. Możesz już lecieć.
- Ja... Dziękuję. Naprawdę dziękuję - Feliciano uśmiechnął
się nieśmiało i wybiegł z auli.
***
Gdy Feliciano wyszedł z budynku szkoły, na dworze już zapadł
mrok. Z tego powodu niemal całą drogę przebył biegiem, rozglądając się na boki.
Gdy wpadł do domu Beilschmidtów, jedli oni kolację. Chłopak rzucił tylko
powitanie i pobiegł na schody na piętro.
- Feliciano, musisz coś zjeść! - zawołała za nim matka
Ludwiga.
- Zaraz zejdę, tylko się przebiorę! - odkrzyknął jej i wpadł
do pokoju. Szybko zmienił koszulę na rozciągniętą koszulkę,a dżinsy na dresowe
spodnie i tak przygotowany wrócił do jadalni, siadając przy stole obok Ludwiga.
- I jak tam castingi, macie już jakąś gwiazdę? -
zainteresował się blondyn.
- Jak na razie mamy obsadzoną jedną rolę - odparł chłopak,
biorąc łyk herbaty, której nalał mu Gilbert.
- O, kto dostąpił tego niewątpliwego zaszczytu zagrania w
sztuce według twojego scenariusza?
- Nie ironizuj - Feliciano spojrzał na niego z ukosa. - Sam
tam zagram - rzucił jeszcze, zabierając się za posiłek.
- Sam? Ale jak to? Nie miałeś przypadkiem tylko pomagać
wybrać aktorów?
- Miałem - przytaknął ciemnowłosy. - Ale jako któryś z kolei
pojawił się chłopak, który jest taką "szkolną gwiazdą" i myślał, że
tylko dlatego dostanie tę rolę. Więc musiałem go uświadomić, że raczej to tak
nie działa. Powiedział coś w stylu 'Jak potrafię lepiej to mam to zrobić, a nie
tylko krytykować'. I po prostu podjąłem wyzwanie. I... Tak jakoś wyszło -
Feliciano nagle się zawstydził i wbił wzrok w swoje odbicie w herbacie.
- Feli... - chłopak podniósł głowę, słysząc to pieszczotliwe
przezwisko z ust Ludwiga. - Gratulacje. Naprawdę zasłużyłeś.
- Dziękuję - Vargas uśmiechnął się nieśmiało, a potem zakrył
usta dłonią, tłumiąc ziewnięcie.
- Przepraszam, chyba pójdę się położyć - powiedział, wstając
od stołu i przecierając oczy.
- Dobranoc - odparła chórem reszta zgromadzonych przy stole
osób, oprócz Ludwiga, który razem z nim ruszył do pokoju. Vargas od razu wsunął
się pod kołdrę i przymknął oczy.
- Jestem z ciebie dumny - powiedział mu cicho Beilschmidt. -
No wiesz, że się zgodziłeś i nie zrezygnowałeś.
- Teraz trochę tego żałuję - przyznał zgodnie z prawdą
Feliciano. - Boję się grania przed zbyt dużą ilością ludzi.
- Kto jak kto, ale ty na pewno sobie poradzisz. Na pewno -
chłopak uśmiechnął się lekko.
- Może masz rację - Włoch popatrzył na niego z uśmiechem. -
Ale chyba będę myślał o tym jutro, oczy mi się już zamykają.
- Śpij dobrze - rzucił Ludwig nim zgasił światło i również
się położył.
***
Feliciano siedzący z kubkiem mleka był ostatnim widokiem
jaki Gilbert spodziewał się zastać w kuchni w sobotę o trzeciej dwadzieścia
trzy w nocy.
- Co tu robisz? - zapytał go białowłosy.
- Mógłbym spytać cię o to samo - uśmiechnął się chłopak.
- Ale ja jestem tu tylko chwilowo, ty wyglądasz, jakbyś siedział tu już od
dawna.
- Nie mogłem spać.
- Poprawka; wcale nie próbowałeś. Przecież to widać - rzucił
Gilbert, siadając na przeciwko niego. - Co się dzieje?
- Po prostu się denerwuję - Feliciano westchnął. - Co jak
zapomnę tekstu? Albo zrobię coś nie tak? Albo...
- Albo wszystko będzie dobrze? - wtrącił się czerwonooki. -
Przejmujesz się na zapas. Przecież to nie ma sensu. Jak zapomnisz tekstu, po
prostu improwizuj, nikt się nie zorientuje, bo nikt nie zna scenariusza.
Zapamiętaj sobie jedno; nikt nie zrobi tego lepiej niż ty.
- Może masz rację... - Feliciano w zamyśleniu bawił się
pustą już szklanką.
- Nie może, tylko na pewno - Gilbert uśmiechnął się lekko.
Przez moment panowała cisza, przerywał ją tylko trzask szafek, w których
białowłosy szukał pustej szklanki.
- Przypomniało mi się, jak kilka lat temu byłeś wściekły, że
tyle tu przesiaduję - rzucił cicho Vargas.
- Bo przekraczałeś normę. I gdyby nie sytuacja to wtedy
pewnie skończyło by się awanturą. Wiesz, czasem ci zazdroszczę.
- Brata, który wziął sobie za punkt honoru żeby mnie zniszczyć?
- Siły. Tego, że nie dałeś się zniszczyć. Że cały czas
jesteś sobą. Dużo bym dał, żeby być tak silnym.
- Nie opłaca się - Feliciano popatrzył na niego uważnie. -
Bo łatwo jest przekroczyć granicę i przestać czuć w ogóle. W pewnym momencie
zostanie Ci tylko siła.
Gilbert przez moment milczał, popijając wodę ze szklanki.
- Dobra, koniec tego filozofowania. W tej chwili wracasz do
łóżka, bo jutro będziesz nieprzytomny - zakomenderował po chwili. - A to... -
zabrał mu leżący przed nim scenariusz. - Możesz odebrać jutro nie wcześniej niż
o jedenastej. A teraz dobranoc - Gilbert uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł z
kuchni. Feliciano przez moment siedział tam jeszcze, zamyślony, a potem wrócił
do pokoju. Cicho, by nie zbudzić Ludwiga, wszedł do łóżka i zasnął, ledwie
przyłożył głowę do poduszki.
To by było na tyle jeśli chodzi, o dzisiejszy rozdział.
Nadal liczę, że ktoś zacznie komentować, żebym wiedziała, ze nie piszę do siebie :D
~Ariadne
Nadal liczę, że ktoś zacznie komentować, żebym wiedziała, ze nie piszę do siebie :D
~Ariadne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz