niedziela, 7 lutego 2016

Dom jest tam, gdzie serce 4/12 [Hetalia]

Hej!
Przybywam z kolejnym rozdziałem "Dom jest tam, gdzie serce".
Co nie oznacza, że moja faza na Maleca minęła, ale zamierzam najpierw dodać do końca to opowiadanie, żeby za dużo nie mieszać.
Nie przedłużając. Zapraszam na kolejny rozdział :D



***
Była przerwa między francuskim a chemią. Ludwig w skupieniu tłumaczył Feliciano jakieś skomplikowane zagadnienie. Nagle przerwała im opiekunka zespołu teatralnego, która przywołała do siebie Włocha. Chłopak opuścił przyjaciela, by porozmawiać z nauczycielką. Gdy po chwili powrócił do niego po kilku minutach, nie był zbyt pozytywnie nastawiony, ale wymusił uśmiech.
- Wszystko w porządku? - spytał go Ludwig.
- Taa. Tylko muszę zostać po lekcjach przez parę godzin.
- Czyli nie jest w porządku. Co się dzieje?
- Wkopałem się w szkolne przedstawienie. Kobieta od teatralnych znalazła jakieś moje prace i stwierdziła, że mam 'niezwykłe umiejętności językowe' i zatrudniła mnie do napisania scenariusza do sztuki, a raczej musicalu. A teraz stwierdziła, że skoro to ja napisałem scenariusz, to mam jej pomóc wybrać aktorów. Jakbym to ja decydował jak wyglądały postacie w "Nędznikach".
- Dlatego właśnie lepiej być uzdolnionym w przedmiotach ścisłych - Ludwig uśmiechnął się nieco złośliwie.
- Pff, nie rozmawiam z Tobą - Feliciano usiadł obok niego z naburmuszoną miną. Po chwili jednak spojrzał na niego niepewnie - Ale zanim się obrażę, mógłbyś mi to jeszcze raz wytłumaczyć, tylko powoli?
Ludwig roześmiał się pogodnie, a potem kiwnął głową, wyciągając z plecaka zeszyt i ołówek.
***
Feliciano siedział w pierwszym rzędzie krzeseł na szkolnej auli, tuż obok opiekunki zajęć teatralnych. Na scenie, czekając na swoje 'przesłuchanie' czekała gwiazda wystawianych przez szkołę sztuk i musicali.
- Możesz zaczynać - rzuciła do niego kobieta. Feliciano oparł głowę na zgiętej ręce i przymknął oczy, słuchając śpiewu chłopaka. Próbował znaleźć jakieś pozytywne strony jego występu, ale nie było. Chłopak śpiewał piosenkę o walce o wolność, robił to jednak jakby od niechcenia, z przymusu. Vargas niesamowicie się cieszył, gdy skończył.
- I co o tym sądzisz Feliciano? - zapytała siedząca obok kobieta. Włoch podniósł głowę i zamiast odpowiedzieć kobiecie, zwrócił się do chłopaka.
- W ogóle się nie wczuwasz. Powinieneś być jak ptak, zamknięty w klatce, walczący o wolność, a ty śpiewasz jakby ktoś ci kazał.
- Skoro potrafisz tylko krytykować, to wejdź tutaj, stań obok mnie i zaśpiewaj to lepiej! - zirytował się występujący przed momentem chłopak.
- A żebyś wiedział, że to zrobię - rzucił hardo Feliciano i bez namysłu wbiegł na scenę. Nie zaczekał nawet, aż ktoś puści podkład muzyczny, tylko od razu zaczął śpiewać.
- Słuchaj, kiedy śpiewa lud
Gdy się u ludzi zbiera gniew
Taki jest głos zjadaczy chleba,
Gdy kajdanom mówią nie
Niechaj jeden serca rytm
Zacznie jak werbel w piersi bić
A lepsze jutro zbudzi się, kiedy wstanie świt!
Kto chce z nami ruszyć w bój i na krucjatę razem iść
Zobaczy lepszy świat, kto barykady zajmie szczyt
Nie lęka się kul
Ten, kto wolnym człowiekiem chce być!

Jego głos był czysty i delikatny. Śpiewał z zamkniętymi oczami, momentami jego głos nabierał mocy. Gdy skończył i otworzył oczy stał się innym człowiekiem; nie miał w sobie tej pewności siebie, którą pokazał przed momentem na scenie. Opiekunka szkolnego teatru patrzyła na niego bezuczuciowo.
- Feliciano, coś mi się widzi, że będziesz musiał być przy każdej próbie - powiedziała. Chłopak zmarszczył brwi  ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, kobieta odezwała się ponownie:
- Zagrasz główną rolę, to znaczy Mariusa. Naprawdę, gdybym wcześniej wiedziała, że w tej szkole jest taki nieoszlifowany diament...
- Zaraz, co? - Vargas zamrugał. - Mam grać w przedstawieniu, którego scenariusz sam napisałem? Przecież to bez sensu. A poza tym ja się do tego nie nadaję - zaczął się plątać, szukając wymówek.
- Nadajesz się. Potrafisz się fantastycznie wczuć w postać i w jej sytuację. Tylko musisz się przestać bać, wtedy wszystko będzie w porządku. - kobieta uśmiechnęła się lekko - Gratulacje, jesteś pierwszym obsadzonym aktorem. Próby zaczniemy w przyszłym tygodniu, jak skompletuję resztę obsady. Możesz już lecieć.
- Ja... Dziękuję. Naprawdę dziękuję - Feliciano uśmiechnął się nieśmiało i wybiegł z auli.
***
Gdy Feliciano wyszedł z budynku szkoły, na dworze już zapadł mrok. Z tego powodu niemal całą drogę przebył biegiem, rozglądając się na boki. Gdy wpadł do domu Beilschmidtów, jedli oni kolację. Chłopak rzucił tylko powitanie i pobiegł na schody na piętro.
- Feliciano, musisz coś zjeść! - zawołała za nim matka Ludwiga.
- Zaraz zejdę, tylko się przebiorę! - odkrzyknął jej i wpadł do pokoju. Szybko zmienił koszulę na rozciągniętą koszulkę,a dżinsy na dresowe spodnie i tak przygotowany wrócił do jadalni, siadając przy stole obok Ludwiga.
- I jak tam castingi, macie już jakąś gwiazdę? - zainteresował się blondyn.
- Jak na razie mamy obsadzoną jedną rolę - odparł chłopak, biorąc łyk herbaty, której nalał mu Gilbert.
- O, kto dostąpił tego niewątpliwego zaszczytu zagrania w sztuce według twojego scenariusza?
- Nie ironizuj - Feliciano spojrzał na niego z ukosa. - Sam tam zagram - rzucił jeszcze, zabierając się za posiłek.
- Sam? Ale jak to? Nie miałeś przypadkiem tylko pomagać wybrać aktorów?
- Miałem - przytaknął ciemnowłosy. - Ale jako któryś z kolei pojawił się chłopak, który jest taką "szkolną gwiazdą" i myślał, że tylko dlatego dostanie tę rolę. Więc musiałem go uświadomić, że raczej to tak nie działa. Powiedział coś w stylu 'Jak potrafię lepiej to mam to zrobić, a nie tylko krytykować'. I po prostu podjąłem wyzwanie. I... Tak jakoś wyszło - Feliciano nagle się zawstydził i wbił wzrok w swoje odbicie w herbacie.
- Feli... - chłopak podniósł głowę, słysząc to pieszczotliwe przezwisko z ust Ludwiga. - Gratulacje. Naprawdę zasłużyłeś.
- Dziękuję - Vargas uśmiechnął się nieśmiało, a potem zakrył usta dłonią, tłumiąc ziewnięcie.
- Przepraszam, chyba pójdę się położyć - powiedział, wstając od stołu i przecierając oczy.
- Dobranoc - odparła chórem reszta zgromadzonych przy stole osób, oprócz Ludwiga, który razem z nim ruszył do pokoju. Vargas od razu wsunął się pod kołdrę i przymknął oczy.
- Jestem z ciebie dumny - powiedział mu cicho Beilschmidt. - No wiesz, że się zgodziłeś i nie zrezygnowałeś.
- Teraz trochę tego żałuję - przyznał zgodnie z prawdą Feliciano. - Boję się grania przed zbyt dużą ilością ludzi.
- Kto jak kto, ale ty na pewno sobie poradzisz. Na pewno - chłopak uśmiechnął się lekko.
- Może masz rację - Włoch popatrzył na niego z uśmiechem. - Ale chyba będę myślał o tym jutro, oczy mi się już zamykają.
- Śpij dobrze - rzucił Ludwig nim zgasił światło i również się położył.
***
Feliciano siedzący z kubkiem mleka był ostatnim widokiem jaki Gilbert spodziewał się zastać w kuchni w sobotę o trzeciej dwadzieścia trzy w nocy.
- Co tu robisz? - zapytał go białowłosy.
- Mógłbym spytać cię o to samo - uśmiechnął się chłopak.
- Ale ja jestem tu tylko chwilowo,  ty wyglądasz, jakbyś siedział tu już od dawna.
- Nie mogłem spać.
- Poprawka; wcale nie próbowałeś. Przecież to widać - rzucił Gilbert, siadając na przeciwko niego. - Co się dzieje?
- Po prostu się denerwuję - Feliciano westchnął. - Co jak zapomnę tekstu? Albo zrobię coś nie tak? Albo...
- Albo wszystko będzie dobrze? - wtrącił się czerwonooki. - Przejmujesz się na zapas. Przecież to nie ma sensu. Jak zapomnisz tekstu, po prostu improwizuj, nikt się nie zorientuje, bo nikt nie zna scenariusza. Zapamiętaj sobie jedno; nikt nie zrobi tego lepiej niż ty.
- Może masz rację... - Feliciano w zamyśleniu bawił się pustą już szklanką.
- Nie może, tylko na pewno - Gilbert uśmiechnął się lekko. Przez moment panowała cisza, przerywał ją tylko trzask szafek, w których białowłosy szukał pustej szklanki.
- Przypomniało mi się, jak kilka lat temu byłeś wściekły, że tyle tu przesiaduję - rzucił cicho Vargas.
- Bo przekraczałeś normę. I gdyby nie sytuacja to wtedy pewnie skończyło by się awanturą. Wiesz, czasem ci zazdroszczę.
- Brata, który wziął sobie za punkt honoru żeby mnie zniszczyć?
- Siły. Tego, że nie dałeś się zniszczyć. Że cały czas jesteś sobą. Dużo bym dał, żeby być tak silnym.
- Nie opłaca się - Feliciano popatrzył na niego uważnie. - Bo łatwo jest przekroczyć granicę i przestać czuć w ogóle. W pewnym momencie zostanie Ci tylko siła.
Gilbert przez moment milczał, popijając wodę ze szklanki.
- Dobra, koniec tego filozofowania. W tej chwili wracasz do łóżka, bo jutro będziesz nieprzytomny - zakomenderował po chwili. - A to... - zabrał mu leżący przed nim scenariusz. - Możesz odebrać jutro nie wcześniej niż o jedenastej. A teraz dobranoc - Gilbert uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł z kuchni. Feliciano przez moment siedział tam jeszcze, zamyślony, a potem wrócił do pokoju. Cicho, by nie zbudzić Ludwiga, wszedł do łóżka i zasnął, ledwie przyłożył głowę do poduszki. 





To by było na tyle jeśli chodzi, o dzisiejszy rozdział.
Nadal liczę, że ktoś zacznie komentować, żebym wiedziała, ze nie piszę do siebie :D
~Ariadne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz