Mam dla Was kolejny rozdział "Dom jest tam gdzie serce". Miłego czytania ^^ (prawie 1500 słów, jestem z siebie dumna xd )
***
Ludwig Beilschmidt miał piętnaście lat i dwadzieścia cztery
dni, gdy Roma Vargas umarł.
Feliciano przyszedł do sąsiedniego domu w pewne sobotnie
popołudnie. Ludwig tymczasowo był w domu sam; jego rodzice pojechali na zakupy
z racji weekendowej wyprzedaży, a Gilbert poszedł poprzedniego dnia na imprezę
i obiecał wrócić przed północą, nikt tylko nie pomyślał, że ów północ miała być
północą sobotnią.
Ludwig miał złe przeczucia; Feliciano stał w drzwiach jego
domu z czerwonym śladem dłoni na policzku. Miał zaciętą minę ale blondyn
wiedział, że to tylko maska.
- Mogę wejść? - spytał cicho Włoch.
- Jasne - Ludwig przesunął się w drzwiach wpuszczając go do
środka. - Chcesz herbaty?
- Mój dziadek nie żyje. Dzwonili z pracy, że miał zawał i nie zdążyli go
uratować. Tam jest prawie tysiąc ludzi, a jego nikt nie zdążył uratować -
wyrzucił z siebie jednym tchem Feliciano. Beilschmidt dokładnie zaobserwował
jak maska obojętności opada. - Zadzwonili do Lovino, on mi to przekazał. A
potem uderzył mnie w twarz, wrzasnął, że to wszystko moja wina i wyszedł
trzaskając drzwiami. Nie wiedziałem co robić i przyszedłem tutaj. Ale nadal nie
wiem co robić - pierwsze łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Ludwig nie
odzywał się; wszytko, co chciał w tej chwili powiedzieć wydawało się być
banalne i idiotyczne. W końcu postąpił krok do przodu i przytulił go do siebie.
Feliciano długo nie mógł się uspokoić, czemu trudno się dziwić. Blondyn trzymał
go tylko w ramionach pozwalając się wypłakać. Nadal milczał; nie potrafił
znaleźć żadnych słów pocieszenia dla przyjaciela. W końcu co miał powiedzieć?
Szablonowe "Wszystko będzie w porządku"? Przecież nie będzie, zawsze
pozostanie zadra. W końcu Feliciano odsunął się od niego; oczy miał
zaczerwienione
- Dziękuję - powiedział zachrypniętym i nieco drżącym
głosem.
- Mówiłem Ci, że zawsze możesz na mnie liczyć - odparł
Ludwig.
Przez moment panowała między nimi cisza. Nagle Włoch
podniósł wzrok i zapytał.
- Dobrze pamiętam, że Twój tata jest prawnikiem?
- No tak - przytaknął nieco zdziwiony blondyn.
- Będę mógł z nim porozmawiać?
- Przecież nie musisz pytać - Ludwig zmarszczył brwi. -
Niedługo powinien wrócić, będziesz miał okazję.
Feliciano kiwnął głową, znów spuszczając wzrok.
- Zrobić ci herbaty? - zapytał po chwili Beilschmidt. Włoch
pokiwał głową i podążył za nim do kuchni i usiadł przy stole. Po chwili Ludwig
postawił przed nim parujący kubek.
- Dziękuję - rzucił Feliciano. Ludwig kiwnął głową i usiadł
naprzeciwko niego ze swoim kubkiem. Znów zapanowała cisza. Cisza była złym
znakiem, ale żaden z nich nie chciał jej przerywać. Nagle, z podwórka dało się
słyszeć trzask drzwi samochodowych i ciche rozmowy.
- Wrócili - rzucił Ludwig, wstając od stołu. - Poczekaj tu,
pomogę im wziąć zakupy. A potem będziesz mógł porozmawiać z moim ojcem.
- Może pomóc wam z noszeniem? - zaoferował się Feliciano.
- Myślę, że damy sobie radę. Ale dzięki, że w ogóle o tym
pomyślałeś - blondyn uśmiechnął się lekko i wyszedł. Przy samochodzie dostrzegł
rodziców i, ku swojemu zdziwieniu, Gilberta.
- Znaleźliśmy go jak zażywał drzemki. W rowie - rzuciła
ironicznie matka.
- Ten rów był wygodniejszy niż bagażnik, w którym jechałem
na tę imprezę - odgryzł się białowłosy. Ludwig parsknął śmiechem. Potem wszyscy
weszli do domu dźwigając ciężkie torby. Rodzice Beilschmidta zdziwili się na
widok siedzącego przy stole Włocha, który mruknął jakieś przywitanie, nie
patrząc na nich.
- Wszystko w porządku? - zapytał go ojciec Ludwiga, patrząc
na niego z ukosa.
- Nie - odparł po prostu Feliciano. - Mógłbym z panem chwilę
porozmawiać?
- Oczywiście - mężczyzna kiwnął głową i usiadł naprzeciwko
niego.
- Ja... - zawahał się lekko chłopak - Chciałem zapytać co
się ze mną teraz stanie.
Mężczyzna zmarszczył brwi ale nim zdążył zapytać co ma na
myśli, Vargas zaczął tłumaczyć.
- Mój dziadek dzisiaj umarł. On był moim... Prawnym
opiekunem od śmierci rodziców, a teraz nie wiem co będzie, skoro nie jestem
jeszcze pełnoletni.
- Przykro mi z powodu twojego dziadka - powiedział ojciec
Ludwiga. - Co zaś do twojego pytania... Cóż, są dwie możliwe drogi.
- To znaczy? - Feliciano zmarszczył czoło.
- Oficjalnie, niepełnoletni, których rodzice lub opiekuni
prawni umierają lub tracą prawa, trafiają do sierocińca. Jednakże... Twój brat
jest już pełnoletni, prawda?
- Ma dziewiętnaście lat.
- W takim razie może się starać o przejęcie opieki nad tobą.
- Nie wiem co gorsze - Feliciano spuścił głowę.
- Wiem, że z Tobą i twoim bratem jest nieciekawa sytuacja.
Sądzę jednak, że przejęcie przez niego opieki wciąż jest lepszą opcją niż dom
dziecka.
- W to nie wątpię, byłem tam kiedyś wolontariuszem, nie chciałbym
tam trafić. Nagle rodzice Ludwiga popatrzyli na siebie ze zrozumieniem i oboje
wyszli z pomieszczenia. W kuchni zapanowała cisza. Feliciano ukrył twarz w
dłoniach, ale łzy nie przychodziły, wszystkie już wyschły. Ludwig stał tylko
obok przyjaciela, w przeciwieństwie do swojego brata, który krzątał się po
kuchni. Po chwili postawił przed Feliciano kubek z parującym napojem.
- Trzymaj, to melisa - powiedział cicho. - Nie wiem, czy
pomoże ale myślę że nie zaszkodzi.
- Dziękuję - powiedział słabo i, ku zdziwieniu braci,
uśmiechnął się lekko. Wtedy do kuchni powrócili rodzice Ludwiga.
- Feliciano... Mam pewien pomysł - powiedział mężczyzna
patrząc na niego.
Chłopak podniósł wzrok oczekując wyjaśnień.
- Podpowiem twojemu bratu, żeby starał się o opiekę. Nie
sądzę, by było trudne, rodzeństwo będące opiekunem prawnym otrzymuje dość duże
dotacje - Feliciano otworzył usta, ale mężczyzna nie pozwolił mu się odezwać. -
On będzie oficjalnie opiekunem ale... Praktycznie będziesz mieszkał tutaj. Nie
wydaje mi się, żeby Twój brat miał z tym jakiś problem, a Tobie będzie łatwiej;
nie trafisz do sierocińca i nie będziesz musiał obawiać się brata.
- Mówi pan serio? - spytał zaszokowany chłopak.
- Zupełnie serio. Nie obiecuję, że będzie Ci tu jak w domu,
ale... Postaramy się, żeby było dobrze. Wiem jak to jest być w sierocińcu i nie
życzyłbym tego nikomu.
- Dziękuję - wyszeptał Feliciano, czując, jak łzy zaczynają
spływać mu po policzkach. - Nie wiem jak mógłbym państwu dziękować - chłopak
zamknął oczy. Ludwig bezgłośnie podziękował rodzicom, równie zszokowany jak
Feliciano, a potem podszedł do chłopaka obejmując go lekko.
***
Tydzień później odbył się pogrzeb Romy Vargasa. Feliciano, z
pomocą Ludwiga i jego rodziców załatwił wszystkie formalności z nim związane. Lovino,
jak to określił Gilbert (który czasem go odwiedzał) był jak w letargu,
otumaniony alkoholem. Twierdził, że musi pić, żeby zabić ból. Albo może zapić.
Ludwig długo pamiętał ten pogrzeb. Pamiętał Feliciano,
klęczącego przy trumnie, szepczącego coś po włosku. Potem już tylko płakał,
wtulony w ramię Ludwiga, który nie potrafił mu pomóc.
***
Trzydzieści siedem dni po śmierci Romy, Lovino Vargas został
opiekunem prawnym Feliciano. I na tym, a raczej na pieniądzach uzyskiwanych z
tego powodu, zakończyło się jego zainteresowanie bratem. Feliciano zaś dostał
własny kąt w pokoju Ludwiga; łóżko polowe, puchatą czerwoną poduszkę i kołdrę.
Sytuacja powoli się klarowała; młodszy z Vargasów stał się spokojniejszy, gdy nie
musiał się obawiać brata, choć wspomnienia nadal się w nim budziły, nawiedzając
go w nocnych koszmarach.
***
Ludwig Beilschmidt miał szesnaście lat i sześćdziesiąt
siedem dni, gdy pierwszy raz spał razem z Feliciano. Oczywiście nie w tym
znaczeniu, o którym zapewne pomyśleli wszyscy.
Była noc, godzina druga dwadzieścia siedem. Blondyna obudził
krzyk. Nie był głośny, ale słychać było w nim strach. Chłopak podniósł się na
łóżku, zaspanym wzrokiem szukając źródła tajemniczego odgłosu. Znalazł je bez
problemu; Feliciano łkał cicho, oparty o ścianę. Ludwig wstał z łóżka, które
zaskrzypiało cicho. Vargas podniósł głowę
- Obudziłem Cię? - zapytał cicho - Przepraszam, nie
chciałem.
- Nieważne - odparł Ludwig, siadając obok chłopaka na łóżku.
- Co się stało?
- Koszmar - odparł Feliciano drżącym głosem.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie. Przejdzie mi. Czasami mi się śnią, trzeba to po
prostu przeczekać - przy ostatnich słowach głos lekko mu się załamał. Ludwig
bez słowa przytulił go do siebie lekko. Beilschmidt nie miał pomysłu jak go
uspokoić. W końcu zaczął cicho
śpiewać.
- Komm halt mich
fest,
wenn ich
versinke.
Ich weiß nicht
wer ich wirklich bin.
Komm rette mich,
wenn ich
ertrinke.
Wenn mein
Spiegelbild zerbricht,
auf der Suche
nach meinem Ich.
Komm halt mich fest,
wenn ich
versinke.
Ich weiß nicht
wer ich wirklich bin.
An diesen Tagen
bitt' ich dich,
musst du öfter
nach mir sehen.
Musst du öfter
nach mir sehen.
Nigdy nie uważał, że ma jakieś wyjątkowe uzdolnienia
muzyczne, ale nie sądził, by były one niezbędne do zaśpiewania kołysanki.
Feliciano najwyraźniej uważał podobnie, bo uspokoił się i zasnął wtulony w
drugiego chłopaka. Ludwig nie miał jak wyplątać się z jego ramion, by położyć
się w swoim łóżku i zarazem nie zbudzić ciemnowłosego, więc nie zastanawiając
się zbyt długo po prostu położył się obok i zasnął, ukołysany do snu miarowym
oddechem Feliciano i biciem jego serca.
***
Dni mijały spokojnie. Feliciano coraz rzadziej miewał
koszmary, w szkole szło mu coraz lepiej, szczególnie z humanistycznych. Ze ścisłymi
był nieco na bakier, w przeciwieństwie do Ludwiga. Z tego względu często
zdarzało się, że nie spali po nocach pomagając sobie w nauce. Tak minęło im
całe dwieście osiemdziesiąt cztery dni.
Liczę na jakiś zbłąkany komentarz :D
Do napisania!
~Ariadne
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz