wtorek, 19 stycznia 2016

Dom jest tam, gdzie serce 2/12 [Hetalia]

Hej!
Mam dla Was kolejny rozdział fanfica z Hetalii ^^
Nie przedłużając, zapraszam do czytania, po szczegółowe informacje dot. całego ffa zapraszam do mojej przedmowy przy pierwszym rozdziale ^^



***
I Feliciano przychodził. Pierwszy raz pojawił się po tygodniu od ich rozmowy. Ślady na twarzy powoli bledły i tym razem nie było widać kolejnych. Przez chwilę Ludwig łudził się, że chłopak chciał tylko pogadać, ale potem dostrzegł, że kuśtyka. W Ludwigu aż się zagotowało, ale bez słowa wpuścił go do środka. Posadził przy kuchennym stole (całą drogę asekurując, by kulejąc nie upadł) i postawił przed nim kubek gorącej herbaty. Feliciano chwycił go, chcąc upić łyk, ale po chwili skrzywił się z bólu a kubek wysunął mu się z dłoni. Ciepła ciecz rozlała się po stole.
- Uważaj, nie poparz się! – powiedział Ludwig patrząc na towarzysza. – Co się stało? Co z twoją ręką?
- Lovino – odparł po prostu ciemnowłosy. – Najpierw mnie popchnął i coś sobie zrobiłem z kolanem. Więc chciałem wyjść, tak jak mi mówiłeś. I wtedy wykręcił mi rękę i powiedział, że nigdzie nie wyjdę jeśli on mi nie pozwoli. Jakoś mu się wyrwałem, ale z ręką coś jest nie tak.
Ludwig pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie potrafił zrozumieć, jak Lovino może się tak zachowywać w stosunku do własnego brata. On i Gilbert może i nie byli idealnym rodzeństwem, czasem się poszturchali, ale to co robił starszy brat Feliciano przechodziło ludzkie pojęcie. Blondyn przykazał przyjacielowi, by nie wstawał, a sam ruszył na poszukiwanie apteczki. Znalazł ją w oszklonej szafce w łazience i powrócił do kuchni. Wyciągnął bandaż i zaczął powoli obwiązywać nim nadgarstek Feliciano. Mimo niewątpliwego bólu, chłopak nawet nie pisnął.
- Twoich rodziców nie ma w domu? - spytał nagle.
- Pojechali na jakieś spotkanie wspólnot zawodowych, wrócą jutro. W domu jest tylko Gilbert, ale raczej nie wstanie przed południem.
- Nie licz na tyle szczęścia, braciszku - usłyszeli nagle za sobą. W progu kuchni stał brat Ludwiga oparty o framugę. Białe włosy sterczały na wszystkie strony, a pałające czerwienią oczy były półprzymknięte.
- Czemu nie śpisz? Zazwyczaj to cud, gdy pojawiasz się wśród żywych przed dziesiątą.
- Usłyszałem jakiś trzask i przyciszone głosy. Myślałem, że to włamywacze. Ale nie, to tylko mój przygłupi brat ze swoim przyjacielem z sąsiedztwa, który jak na moje przebywa tu stanowczo za często.
- Ty przyjaźnisz się z Lovino i nikt nie robi z tego problemu.
- Ale Lovino nie siedzi tutaj non stop!
- Może dlatego, że Lovino nie musi uciekać z własnego domu!
Gilbert popatrzył na niego zdezorientowany.
- O czym ty właściwie mówisz?
- O tym że mój brat się na mnie wyżywa - odezwał się cicho Feliciano. - Nieraz uderzył mnie bo miał zły humor. Albo po prostu miał ochotę mnie walnąć. Właściwie każdy powód jest dla niego dobry.
Przez moment panowała cisza. Gilbert zmarszczył brwi, a potem wyszedł z pomieszczenia.
- Nie musiałeś mu nic mówić - powiedział Ludwig patrząc na Feliciano.
- Chciałem żeby wiedział. Nie wiem dlaczego, ale chciałem.
Ich konwersację przerwał powrót Gilberta, który bez słowa chwycił kubek Ludwiga i upił połowę herbaty.
- Zrób sobie własną - warknął blondyn. Białowłosy oddał mu kubek i rzucił:
- Chciałem tylko trochę się napić, zanim pójdę zrobić temu idiocie awanturę.
- Nie rób tego! - Feliciano spanikował. - Będzie tylko gorzej.
- Nie sądzę - odparł Gilbert. - Jemu ktoś po prostu musi przemówić do rozumu. I jestem skłonny być tą osobą.
- To nic nie da - Feliciano spuścił głowę.
- Zobaczymy - rzucił czerwonooki i wyszedł.
***
Dwa dni po sławetnej rozmowie Gilberta z Lovino, ktoś zapukał do drzwi domu Beilschmidtów o pierwszej siedemnaście w nocy. Ludwig, który miał płytki sen, zbudził się od razu i to on otworzył drzwi. W świetle księżyca zobaczył Feliciano. Na pierwszy rzut oka dostrzegł, że z nosa leci mu krew, a lewe oko jest podpuchnięte.
- Ludwig, kto przyszedł o tak nieludzkiej porze? - usłyszał głos matki. Szybko wciągnął Feliciano do środka i podszedł do rodzicielki.
- To Feliciano. Tak, wiem, że to nie jest pora na odwiedziny, ale.. - Ludwig zawahał się. - Jego brat go pobił, a jego dziadek jest w pracy na nocnej zmianie. Nie miał do kogo pójść.
- Pobił? - kobieta popatrzyła na niego zszokowana.
- Tak. I to nie jest pierwszy raz. Muszę go opatrzyć i uspokoić.
- Wiesz gdzie jest apteczka. Jeśli będziesz potrzebował pomocy z opatrunkami, możesz mnie zawołać.
- Dziękuję - szepnął jeszcze i wrócił do Feliciano. Chłopak ledwo trzymał się na nogach. Ludwig chwycił go w pasie i powoli zaprowadził do swojego pokoju. Po drodze zdążył jeszcze przyjrzeć się jego twarzy i dostrzegł tam kilka zabrudzonych, czerwonych rozcięć.
- Przepraszam - wyszeptał chłopak, gdy Ludwig posadził go na łóżku.
- Przestań, to nie twoja wina - blondyn nie spojrzał na niego, tylko wcisnął mu w dłoń chustkę - Pamiętasz jak trzymać, żeby przestało krwawić?
- Yhym - potwierdził Feliciano. Ludwig kiwnął głową i wyszedł z pokoju by przynieść apteczkę. Gdy wrócił do pokoju, zastał chłopaka zapłakanego, z wyschniętymi śladami krwi na twarzy.
- Nie powinienem tu przychodzić, przecież masz dosyć własnych problemów... - powiedział, gdy tylko blondyn pojawił się obok.
- Przestań - przerwał mu nieco ostro Ludwig. - Mówiłem Ci przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć. Szczególnie w takiej sytuacji. No już, spokojnie - dodał łagodniej. Feliciano pokiwał głową, pociągając nosem. Beilschmidt pogładził go lekko po włosach i sięgnął do apteczki po gazik i wodę utlenioną.
- Trochę zaboli - ostrzegł od razu. - Ale muszę to oczyścić, bo jak wda się zakażenie to możesz stracić oko.
- Nie chcę stracić oka. Lubię je.
Ludwig uśmiechnął się lekko.
- Też je lubię - powiedział, a potem chwycił go za podbródek i zaczął delikatnie obmywać zranienia na jego policzku i skroni. Feliciano z początku krzywił się, ale potem wziął kilka głębszych oddechów i uspokoił się. Ludwig zakończył odkażanie, przykucnął obok i rzucił do przyjaciela:
- No, gotowe. Teraz czas spać. Połóż się
- Ale to... To Twoje łóżko.
- A ty potrzebujesz snu. Nie kłóć się ze mną tylko idź spać.
- Dziękuję - wyszeptał Włoch i po chwili namysłu przytulił się do blondyna.
- W porządku - odparł Ludwig obejmując go lekko. - A teraz spróbuj zasnąć, posiedzę tu z Tobą - dodał po chwili. Feliciano kiwnął głową, rozsznurował wysokie do kolan buty i wsunął się pod kołdrę. Wydarzenia minionego dnia musiały go wykończyć, po chwili od zamknięcia oczu spał spokojnie. Ludwig z początku zamierzał przespać się w pokoju gościnnym, ale nie chciał zostawić Vargasa samego, bał się, że mógłby się obudzić w nocy i wystraszyć. Wolał być wtedy przy nim, więc postanowił rozbić posłanie z koca i dużego pluszaka na ziemi. Dopiero wtedy, gdy się położył, poczuł wszechogarniające zmęczenie i opadł w objęcia Morfeusza.
***
Feliciano nocował w domu Beilschmidtów coraz częściej. Właściwie spał tam zawsze, gdy jego dziadek pracował na nocną zmianę. Tak minęło kolejne pięćset czterdzieści siedem dni - Całe półtora roku. Liczba blizn Feliciano powoli rosła. Wbrew wszystkiemu zachowywał swój zwykły optymizm i tylko czasem cień smutku przemykał się w jego oczach. Jednak i ten pozorny spokój zdawał się być ulotnym. 

Ludwig Beilschmidt miał piętnaście lat i dwadzieścia cztery dni, gdy Roma Vargas umarł.


Lubię urywać rozdziały w takich momentach :D
Miłego czekania na kolejny rozdział, do napisania!
~Ariadne

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz