sobota, 16 stycznia 2016

Dom jest tam, gdzie serce 1/12 [Hetalia]

Witajcie :D

Przełamałam swoje bezwzględne zauroczenie serią o Darach Anioła i dokończyłam stary wielorozdziałowy fanfic z Hetalii.
Ów ff jest ludzkim AU, zapewne przesłodzonym jak większość tego, co piszę. Fanfic opiera się na dość poważnym temacie i mam nadzieję, że opisania tego nie zepsułam tak bardzo.
I prawdopodobnie zepsułam charakter Ludwiga, ale potrzebowałam go właśnie takiego. Zmieniłam też charakter Lovino i zrobiłam z niego głównego antagonistę opowiadania. Mam nadzieję, że aż tak Was to nie odstraszy
Ów ff zawiera główny pairing pomiędzy Ludwigiem i Feliciano (Gerita), rozwijający się powoli, na przełomie prawie 10 lat. Oprócz tego pojawiają się śladowe ilości LietPola.
Cóż, ale się rozpisałam :D Zapraszam na pierwszy rozdział.





Ludwig Beilschmidt miał dziesięć lat, gdy do starego domu w sąsiedztwie wprowadziła się rodzina Vargasów. Choć, jak mawiała jego matka, 'trudno to w ogóle nazwać rodziną'. Dwójka nastolatków wychowywanych przez dziadka. Jeden z chłopaków był w wieku, Ludwiga, drugi, jego brat, miał czternaście lat. I wystarczająco często to wykorzystywał.
Tydzień po tym, jak Vargasowie zostali ich sąsiadami, Ludwig został do nich wysłany, by zaprosić ich na integracyjnego grilla, 'Bo z sąsiadami trzeba jakoś żyć',  jak mawiała jego matka. Blondyn oczywiście to zrobił bo jego starszy brat, Gilbert, był bardzo zajęty słuchaniem muzyki. Blond włosy chłopiec bez słowa sprzeciwu ruszył do domu Vargasów. Nie dostrzegł dzwonka, więc zastukał kilkakrotnie w drzwi. Po chwili otworzyły się one i stanął w nich młodszy z mieszkających tam chłopców.
- Cześć – przywitał się uprzejmie Ludwig. Nim Feliciano zdążył odpowiedzieć na to powitanie, z wnętrza domu dało się usłyszeć okrzyk.
- Feliciano, ty cholerny idioto, co jest dla ciebie niezrozumiałe w stwierdzeniu „nie otwieraj drzwi”?! – Lovino Vargas pojawił się za bratem i uderzył go w potylicę. Wtedy Ludwig nie przywiązywał do tego wagi, a może warto było. Teraz jednak wpatrywał się w starszego chłopaka, zapominając zupełnie po co tu przyszedł. Po chwili w drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna, który popatrzył nieco zdziwiony na zbiegowisko przy drzwiach.
- Lovino, Feli nie jest już taki mały, żeby nie móc otwierać drzwi, więc wyzywanie go od idiotów jest niepotrzebne – powiedział łagodnie, a potem skierował wzrok na blond przybysza przed drzwiami. 
- Dzień dobry – Ludwig przestał zwracać uwagę na braci Vargasów i całą uwagę skupił na najstarszym z sąsiadów.
- Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna. – Mogę spytać, co cię do nas sprowadza?
- Mama prosiła, żebym zaprosił pana z synami na sobotę na grilla, żebyśmy mogli się lepiej poznać bo mama uważa, że sąsiadów trzeba znać lepiej niż rodzinę, a ja się z tym zgadzam – wyrecytował na jednym wdechu.
 Ku jego zaskoczeniu, mężczyzna zaczął się śmiać, w czym prędko zawtórował Lovino. Feliciano skulił się tylko przy framudze próbując jakby uciec od brata. W końcu dwójka Vargasów przestała się śmiać, a mężczyzna zwrócił się do Ludwiga.
 - Z chęcią przyjdziemy, jest jednak jedna nieścisłość. Lovino i Feli to nie moi synowie, to moje wnuki.
- Przepraszam ,ja… ja nie wiedziałem, bo pan tak jakość nie wygląda na dziadka – zaczął niepewnie chłopak, czym wywołał kolejną falę śmiechu.
- Nic się nie stało, szczerze mówiąc często to słyszę. I pomyśleć, że nigdy nie robiłem żadnej operacji plastycznej – uśmiechnął się mężczyzna. – W każdym razie dziękujemy za zaproszenie i na pewno się pojawimy.
- Mama się ucieszy – uśmiechnął się Ludwig. – A ja już nie będę przeszkadzał, do widzenia – rzucił jeszcze i niemal biegiem ruszył do domu, gdzie streścił mamie rozmowę z sąsiadem.
***
Sobotnie spotkanie sąsiedzkie przebiegało w całkiem przyjemnej atmosferze. Rodzice Ludwiga szybko znaleźli wspólny język z Romą, a Gilbert dogadał się z Lovino. Tylko Feliciano siedział niemal wciśnięty w plastikowe krzesełko z wzrokiem wbitym w niebo. Ludwig spoglądał na niego z niepokojem przez jakiś a potem zwrócił się do niego z uśmiechem:
- Feliciano, chcesz pójść ze mną na górę i w coś pograć?
Chłopak poderwał się z krzesła gotów od razu pobiec z blondynem na górę, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Dziadku, mogę? - zapytał niepewnie.
- Jasne że możesz - uśmiechnął się mężczyzna. Ludwig uśmiechnął się radośnie i oboje pomknęli do domu, by skryć się w pokoju blondyna.
- Umiesz grać w szachy? – zapytał Beilschmidt, przeszukując półki.
- Umiem. I nawet lubię – Feliciano uśmiechnął się  niepewnie.
- Świetnie. Masz ochotę zagrać? – Ludwig pomachał mu szachownicą. – Czy mam szukać czegoś innego?
- Szachy brzmią dobrze.
Właśnie tego letniego dnia, podczas szachowej rozgrywki, zakończonej zwycięstwem Feliciano, rozpoczęła się wielka, sąsiedzka przyjaźń.
***
Ludwig Beilschmidt miał jedenaście lat i dziewięćdziesiąt siedem dni, gdy wracając z biblioteki szczęśliwie skracał sobie drogę przez park. Na jednej z ławek dostrzegł skuloną, zapłakaną postać z zakrwawioną dłonią. Bez namysłu podszedł do niej, ze zdziwieniem zauważając, że to najmłodszy z Vargasów.
- Feliciano? Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Szatyn podniósł głowę, patrząc na niego załzawionymi, brązowymi oczami.
- To nic – powiedział cicho. – To tylko mój brat… miał zły humor a ja go zdenerwowałem.
- Lovino? To on ci to zrobił? – zapytał z niedowierzaniem blondyn. Omiótł spojrzeniem twarz chłopaka znajdując wreszcie źródło krwi. Nos Vargasa nie wydał się być złamany, ale czerwień nadal skapywała na zaplecione dłonie chłopaka. Ludwig wyciągnął z kieszeni płócienną chustkę i przytknął ją Feliciano do twarzy, chcąc zatamować krwawienie.
- Trzymaj to i pochyl się do przodu, zaraz powinno przestać krwawić – poinstruował chłopaka, siadając obok. Po kilku minutach milczenia, Feliciano wyprostował się i oddał zakrwawiony materiał Ludwigowi.
- Przestało lecieć, jak mówiłeś. Chyba jesteś mądrzejszy ode mnie – powiedział, ocierając dłonią łzy z kącików oczu i nieuważnie brudząc twarz krwią z dłoni. Ludwig bez słowa wyciągnął kolejną chustkę i wytarł resztę słonych kropli i czerwone ślady z jego twarzy. Potem uśmiechnął się do niego lekko
- Chcesz iść ze mną na kakao? - zapytał cicho. Feliciano pokiwał głową i nieśmiało odwzajemnił uśmiech. Potem oboje powoli ruszyli w stronę domu Beilschmidtów. Milczeli; słowa nie były im potrzebne, by znać własne myśli.
***
Ludwig Beilschmidt miał trzynaście lat i siedemnaście dni, gdy Feliciano nie pojawił się przed domem o szóstej trzydzieści dwie, jak codziennie. Oczywiście to nie jest tak, że Feliciano czekał na niego zawsze. Jednak zawsze, gdy miało go nie być, dzwonił albo wysyłał jakąkolwiek wiadomość. Tymczasem dziś nie było ani Vargasa, ani informacji. Po kwadransie czekania Ludwig zdecydował się samotnie ruszyć do szkoły. Przez wszystkie siedem lekcji nie mógł się skupić, pogrążony w myślach co dzieje się z Feliciano. Od razu po zakończeniu zajęć pomknął do domu, gdzie rzucił tylko plecak i poszedł do sąsiedniego lokum. Pełen złych przeczuć zapukał do drzwi i nasłuchiwał.
- Kto tam? - usłyszał głos Feliciano stłumiony przez drewnianą zaporę.
- Ludwig. Wpuścisz mnie?
Zaskrzypiał zamek i drzwi uchyliły się. Blondyn popatrzył na przyjaciela, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Feliciano miał podbite oko, ciemnofioletowy siniec był dobrze, zbyt dobrze widoczny na bladej twarzy. Oprócz tego miał krótkie, krwawe rozcięcie na policzku.
- Feliciano - wyszeptał tylko Ludwig z pewną dozą przerażenia w głosie.
- T-to nic - odpowiedział cicho chłopak, spuszczając wzrok.
- Nic? - zapytał z niedowierzaniem. - Kto ci to zrobił?
- Lovino - Vargas odwrócił głowę. - Miał zły dzień, a ja byłem pod ręką...
- To nie może tak być - Ludwig pokręcił głową. - On nie może się tak na tobie wyżywać.
- Zawsze tak było. To znaczy... Po śmierci rodziców. On się wtedy zmienił. Znienawidził mnie - po policzku chłopaka spłynęło kilka łez.
- Twój dziadek nie zwraca na to uwagi?
- Twierdzi, że bracia zawsze się biją, potem to najczęściej mija. Ale ja już czasem nie mam siły czekać aż to minie.
Ludwig bez słowa objął go lekko. Był od niego wyższy, więc Feliciano po prostu oparł głowę na jego ramieniu łkając cicho. Blondyn trzymał go w uścisku, aż ten się nie uspokoił. Potem popatrzył na jego zapłakaną twarz i powiedział.
- Feli, za każdym razem jak on cię tknie, przyjdź do mnie. Choćbyś miał uciec przez okno, dobrze?
Feliciano pokiwał głową i uśmiechnął się nieśmiało.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, nieważne co się stanie.
- Dziękuję - wyszeptał Włoch, ocierając dłonią ostatnie słone krople. 

 I oto pierwszy rozdział. Co sądzicie?
Dajcie znać w komentarzach, kolejny rozdział powinien pojawić się za tydzień ^^
Do napisania!
~Ariadne

1 komentarz:

  1. Ty wiesz, że ja Cię za to uwielbiam? X3 bo uwielbiam... *mizia ekran telefonu bo ff zajebisty*

    OdpowiedzUsuń