Przełamałam swoje bezwzględne zauroczenie serią o Darach Anioła i dokończyłam stary wielorozdziałowy fanfic z Hetalii.
Ów ff jest ludzkim AU, zapewne przesłodzonym jak większość tego, co piszę. Fanfic opiera się na dość poważnym temacie i mam nadzieję, że opisania tego nie zepsułam tak bardzo.
I prawdopodobnie zepsułam charakter Ludwiga, ale potrzebowałam go właśnie takiego. Zmieniłam też charakter Lovino i zrobiłam z niego głównego antagonistę opowiadania. Mam nadzieję, że aż tak Was to nie odstraszy
Ów ff zawiera główny pairing pomiędzy Ludwigiem i Feliciano (Gerita), rozwijający się powoli, na przełomie prawie 10 lat. Oprócz tego pojawiają się śladowe ilości LietPola.
Cóż, ale się rozpisałam :D Zapraszam na pierwszy rozdział.
Ludwig Beilschmidt miał dziesięć lat, gdy do starego domu w
sąsiedztwie wprowadziła się rodzina Vargasów. Choć, jak mawiała jego matka,
'trudno to w ogóle nazwać rodziną'. Dwójka nastolatków wychowywanych przez
dziadka. Jeden z chłopaków był w wieku, Ludwiga, drugi, jego brat, miał
czternaście lat. I wystarczająco często to wykorzystywał.
Tydzień po tym, jak Vargasowie zostali ich sąsiadami, Ludwig
został do nich wysłany, by zaprosić ich na integracyjnego grilla, 'Bo z
sąsiadami trzeba jakoś żyć', jak mawiała
jego matka. Blondyn oczywiście to zrobił bo jego starszy brat, Gilbert, był
bardzo zajęty słuchaniem muzyki. Blond włosy chłopiec bez słowa sprzeciwu
ruszył do domu Vargasów. Nie dostrzegł dzwonka, więc zastukał kilkakrotnie w
drzwi. Po chwili otworzyły się one i stanął w nich młodszy z mieszkających tam
chłopców.
- Cześć – przywitał się uprzejmie Ludwig. Nim Feliciano
zdążył odpowiedzieć na to powitanie, z wnętrza domu dało się usłyszeć okrzyk.
- Feliciano, ty cholerny idioto, co jest dla ciebie
niezrozumiałe w stwierdzeniu „nie otwieraj drzwi”?! – Lovino Vargas pojawił się
za bratem i uderzył go w potylicę. Wtedy Ludwig nie przywiązywał do tego wagi,
a może warto było. Teraz jednak wpatrywał się w starszego chłopaka, zapominając
zupełnie po co tu przyszedł. Po chwili w drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna,
który popatrzył nieco zdziwiony na zbiegowisko przy drzwiach.
- Lovino, Feli nie jest już taki mały, żeby nie móc otwierać
drzwi, więc wyzywanie go od idiotów jest niepotrzebne – powiedział łagodnie, a
potem skierował wzrok na blond przybysza przed drzwiami.
- Dzień dobry – Ludwig przestał zwracać uwagę na braci
Vargasów i całą uwagę skupił na najstarszym z sąsiadów.
- Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna. – Mogę spytać, co
cię do nas sprowadza?
- Mama prosiła, żebym zaprosił pana z synami na sobotę na
grilla, żebyśmy mogli się lepiej poznać bo mama uważa, że sąsiadów trzeba znać
lepiej niż rodzinę, a ja się z tym zgadzam – wyrecytował na jednym wdechu.
Ku jego zaskoczeniu,
mężczyzna zaczął się śmiać, w czym prędko zawtórował Lovino. Feliciano skulił
się tylko przy framudze próbując jakby uciec od brata. W końcu dwójka Vargasów
przestała się śmiać, a mężczyzna zwrócił się do Ludwiga.
- Z chęcią
przyjdziemy, jest jednak jedna nieścisłość. Lovino i Feli to nie moi synowie,
to moje wnuki.
- Przepraszam ,ja… ja nie wiedziałem, bo pan tak jakość nie
wygląda na dziadka – zaczął niepewnie chłopak, czym wywołał kolejną falę
śmiechu.
- Nic się nie stało, szczerze mówiąc często to słyszę. I
pomyśleć, że nigdy nie robiłem żadnej operacji plastycznej – uśmiechnął się
mężczyzna. – W każdym razie dziękujemy za zaproszenie i na pewno się pojawimy.
- Mama się ucieszy – uśmiechnął się Ludwig. – A ja już nie
będę przeszkadzał, do widzenia – rzucił jeszcze i niemal biegiem ruszył do
domu, gdzie streścił mamie rozmowę z sąsiadem.
***
Sobotnie spotkanie sąsiedzkie przebiegało w całkiem
przyjemnej atmosferze. Rodzice Ludwiga szybko znaleźli wspólny język z Romą, a
Gilbert dogadał się z Lovino. Tylko Feliciano siedział niemal wciśnięty w
plastikowe krzesełko z wzrokiem wbitym w niebo. Ludwig spoglądał na niego z
niepokojem przez jakiś a potem zwrócił się do niego z uśmiechem:
- Feliciano, chcesz pójść ze mną na górę i w coś pograć?
Chłopak poderwał się z krzesła gotów od razu pobiec z
blondynem na górę, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Dziadku, mogę? - zapytał niepewnie.
- Jasne że możesz - uśmiechnął się mężczyzna. Ludwig
uśmiechnął się radośnie i oboje pomknęli do domu, by skryć się w pokoju
blondyna.
- Umiesz grać w szachy? – zapytał Beilschmidt, przeszukując
półki.
- Umiem. I nawet lubię – Feliciano uśmiechnął się niepewnie.
- Świetnie. Masz ochotę zagrać? – Ludwig pomachał mu
szachownicą. – Czy mam szukać czegoś innego?
- Szachy brzmią dobrze.
Właśnie tego letniego dnia, podczas szachowej rozgrywki,
zakończonej zwycięstwem Feliciano, rozpoczęła się wielka, sąsiedzka przyjaźń.
***
Ludwig Beilschmidt miał jedenaście lat i dziewięćdziesiąt
siedem dni, gdy wracając z biblioteki szczęśliwie skracał sobie drogę przez
park. Na jednej z ławek dostrzegł skuloną, zapłakaną postać z zakrwawioną
dłonią. Bez namysłu podszedł do niej, ze zdziwieniem zauważając, że to
najmłodszy z Vargasów.
- Feliciano? Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie.
Szatyn podniósł głowę, patrząc na niego załzawionymi, brązowymi oczami.
- To nic – powiedział cicho. – To tylko mój brat… miał zły
humor a ja go zdenerwowałem.
- Lovino? To on ci to zrobił? – zapytał z niedowierzaniem
blondyn. Omiótł spojrzeniem twarz chłopaka znajdując wreszcie źródło krwi. Nos
Vargasa nie wydał się być złamany, ale czerwień nadal skapywała na zaplecione
dłonie chłopaka. Ludwig wyciągnął z kieszeni płócienną chustkę i przytknął ją
Feliciano do twarzy, chcąc zatamować krwawienie.
- Trzymaj to i pochyl się do przodu, zaraz powinno przestać
krwawić – poinstruował chłopaka, siadając obok. Po kilku minutach milczenia,
Feliciano wyprostował się i oddał zakrwawiony materiał Ludwigowi.
- Przestało lecieć, jak mówiłeś. Chyba jesteś mądrzejszy ode
mnie – powiedział, ocierając dłonią łzy z kącików oczu i nieuważnie brudząc
twarz krwią z dłoni. Ludwig bez słowa wyciągnął kolejną chustkę i wytarł resztę
słonych kropli i czerwone ślady z jego twarzy. Potem uśmiechnął się do niego
lekko
- Chcesz iść ze mną na kakao? - zapytał cicho. Feliciano
pokiwał głową i nieśmiało odwzajemnił uśmiech. Potem oboje powoli ruszyli w
stronę domu Beilschmidtów. Milczeli; słowa nie były im potrzebne, by znać
własne myśli.
***
Ludwig Beilschmidt miał trzynaście lat i siedemnaście dni,
gdy Feliciano nie pojawił się przed domem o szóstej trzydzieści dwie, jak
codziennie. Oczywiście to nie jest tak, że Feliciano czekał na niego zawsze.
Jednak zawsze, gdy miało go nie być, dzwonił albo wysyłał jakąkolwiek
wiadomość. Tymczasem dziś nie było ani Vargasa, ani informacji. Po kwadransie
czekania Ludwig zdecydował się samotnie ruszyć do szkoły. Przez wszystkie
siedem lekcji nie mógł się skupić, pogrążony w myślach co dzieje się z
Feliciano. Od razu po zakończeniu zajęć pomknął do domu, gdzie rzucił tylko
plecak i poszedł do sąsiedniego lokum. Pełen złych przeczuć zapukał do drzwi i
nasłuchiwał.
- Kto tam? - usłyszał głos Feliciano stłumiony przez
drewnianą zaporę.
- Ludwig. Wpuścisz mnie?
Zaskrzypiał zamek i drzwi uchyliły się. Blondyn popatrzył na
przyjaciela, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Feliciano miał podbite oko,
ciemnofioletowy siniec był dobrze, zbyt dobrze widoczny na bladej twarzy.
Oprócz tego miał krótkie, krwawe rozcięcie na policzku.
- Feliciano - wyszeptał tylko Ludwig z pewną dozą
przerażenia w głosie.
- T-to nic - odpowiedział cicho chłopak, spuszczając wzrok.
- Nic? - zapytał z niedowierzaniem. - Kto ci to zrobił?
- Lovino - Vargas odwrócił głowę. - Miał zły dzień, a ja
byłem pod ręką...
- To nie może tak być - Ludwig pokręcił głową. - On nie może
się tak na tobie wyżywać.
- Zawsze tak było. To znaczy... Po śmierci rodziców. On się
wtedy zmienił. Znienawidził mnie - po policzku chłopaka spłynęło kilka łez.
- Twój dziadek nie zwraca na to uwagi?
- Twierdzi, że bracia zawsze się biją, potem to najczęściej
mija. Ale ja już czasem nie mam siły czekać aż to minie.
Ludwig bez słowa objął go lekko. Był od niego wyższy, więc
Feliciano po prostu oparł głowę na jego ramieniu łkając cicho. Blondyn trzymał
go w uścisku, aż ten się nie uspokoił. Potem popatrzył na jego zapłakaną twarz
i powiedział.
- Feli, za każdym razem jak on cię tknie, przyjdź do mnie.
Choćbyś miał uciec przez okno, dobrze?
Feliciano pokiwał głową i uśmiechnął się nieśmiało.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, nieważne co się stanie.
- Dziękuję - wyszeptał Włoch, ocierając dłonią ostatnie
słone krople.
I oto pierwszy rozdział. Co sądzicie?
Dajcie znać w komentarzach, kolejny rozdział powinien pojawić się za tydzień ^^
Do napisania!
~Ariadne
Dajcie znać w komentarzach, kolejny rozdział powinien pojawić się za tydzień ^^
Do napisania!
~Ariadne
Ty wiesz, że ja Cię za to uwielbiam? X3 bo uwielbiam... *mizia ekran telefonu bo ff zajebisty*
OdpowiedzUsuń