piątek, 26 lutego 2016

Dom jest tam gdzie serce 6/12 [Hetalia]

Heej ^^
Wpadam do Was z kolejną częścią opowieści z Hetalii :D
Jesteśmy już w połowie, a nadal nie doczekałam się komentarzy :c
No nic, zapraszam na kolejny rozdział.

***
Ludwig wpadł zdyszany na szpitalny korytarz.
- W którym pokoju leży Feliciano Vargas? - zapytał siedzącą w pielęgniarkę.
- 117, drugie piętro. Jest pan z rodziny?
- Nie, nie jestem - rzucił tylko i biegiem pomknął do pokoju, w którym przebywał jego przyjaciel.
Feliciano leżał w białej pościeli. Był blady, jego twarz przypominała pergamin; naznaczona była kilkoma fioletowymi sińcami i krwawą szramą ciągnącą się przez cały lewy policzek. Na głowie miał bandaż, na którym widać było kilka śladów krwi.
- Boże - wyszeptał blondyn, podchodząc do łóżka.
- Fajnie, że przyszedłeś - Feliciano spróbował się uśmiechnąć, ale skrzywił się i syknął z bólu.
- Co się stało?
- Szedłem do biblioteki i... Chciałem sobie skrócić drogę i przeszedłem taką ciemną uliczką. I to był błąd...
- Kto? Kto ci to zrobił?
- Ta sama osoba co zawsze - Feliciano jak zawsze, gdy mówił o bracie, spuścił wzrok.
- Zabiję go. Przysięgam, zabiję - wysyczał Ludwig.
- Nie! - zaprotestował Vargas. - To nadal mój brat.
- Który traktuje Cię jak worek treningowy i chłopca do bicia!
- Ale to nadal mój brat. Jedyna rodzina, która mi pozostała... - Feliciano zaszlochał cicho. Z Ludwiga wyparowała cała złość. Przysiadł na brzegu łóżka i przytulił do siebie lekko. Vargas oparł głowę na jego ramieniu a blondyn pogładził go po włosach uważając, by nie dotknąć białego bandaża i nie sprawić mu więcej bólu.
***
Ludwig spędzał u Feliciano tak wiele czasu jak był w stanie. Chłopak był w kiepskim stanie zarówno psychicznym jak i fizycznym. Kiedy kończyła się pora odwiedzin, Feliciano dostawał czegoś na kształt ataku paniki. Kilka razy Ludwig nocował w szpitalu, śpiąc wygięty nienaturalnie na krześle, byle tylko być blisko chłopaka.
***
Jedenaście dni po tym, jak Feliciano trafił do szpitala, Włoch grał z Ludwigiem w szachy. Vargas nadal cierpiał na problem  koncentracją po wstrząśnieniu mózgu, więc Ludwigowi udało się wygrać aż jedną rozgrywkę, co w normalnych warunkach byłoby niemożliwe. Wtedy, pierwszy raz od dawna Feliciano pozwolił sobie na uśmiech; rozcięcie na policzku coraz lepiej się goiło więc lekkie wygięcie warg nie sprawiało już bólu. Nagle, drzwi skrzypnęły i weszło przez nie dwóch mężczyzn w policyjnych mundurach. Feliciano zesztywniał; uśmiech zszedł mu z twarzy a on sam przesunął się bliżej Ludwiga, opierając się barkiem o jego ramię. Blondyn bez namysłu chwycił jego dłoń, przesuwając kciukiem po jego palcach.
- Spokojnie - powiedział cicho. - Jestem tu.
Feliciano pokiwał głową ale nie odsunął się. Policjanci zaś podeszli bliżej łóżka, przedstawili się, a potem, gdy nie uzyskali zainteresowania, jeden z nich zaczął tłumaczyć.
- Jesteśmy tutaj, bo otrzymaliśmy informację, że pana obrażenia wyglądają jakby zostały spowodowane przez pobicie.
- Skąd macie takie informacje? - zapytał go słabym głosem Włoch.
- Po przywiezieniu pana do szpitala, lekarz przeprowadził obdukcję. Zatem czy podejrzenia lekarzy są słuszne?
- Może - odparł cicho chłopak.
- W takim razie musimy pana przesłuchać. A pan... - tu policjant zwrócił się do Ludwiga - musi na ten czas wyjść.
Ludwig pokiwał głową i wstał ze szpitalnego łóżka. Wtedy Feliciano z siłą, po której nikt by się go nie spodziewał, chwycił go za nadgarstek i spokojnie powiedział
- Nie.
Policjanci popatrzyli na niego zaskoczeni
- Nie ty będziesz decydować, kto ma tu zostać a kto wyjść! - warknął jeden z nich.
- W takim razie, nie zamierzam z wami rozmawiać.
- Jeszcze będziesz błagać, żeby ktoś cię wysłuchał... - zaczął jeden z policjantów, ale drugi uciszył go gwałtownym ruchem ręki.
- To jest ktoś z twojej rodziny? - zapytał spokojnie.
- Nie, to... - Feliciano zawahał się. - To mój chłopak.
Ludwig popatrzył na niego nieco zdziwiony, ale nie zdradził się przed policjantami. Zresztą złapał się na tym, że wcale mu to nie przeszkadza.
- Dobrze, niech zostanie - westchnął cicho policjant. - Ale oficjalnie wcale Cię tu nie było, rozumiemy się? - tu mężczyzna spojrzał na blondyna, który kiwnął głową i na powrót przycupnął na brzegu łóżka. Dopiero wtedy Feliciano puścił jego nadgarstek i przysunął się do niego nieznacznie.
- Dobrze, w takim razie... Czy to było pobicie? - zapytał jeden z policjantów.
- Było - Włoch pokiwał głową.
- Co dokładnie się wydarzyło?
- Ja... Tamtego dnia mieliśmy mieć z Ludwigiem spotkanie z właścicielem mieszkania, które chcieliśmy wynająć. Musiałem wtedy pilnie iść do biblioteki, więc skracałem sobie drogę przez taką ciemną uliczkę. I chyba to mnie zgubiło. W każdym razie, kiedy tam wszedłem, nagle ktoś uderzył mnie od tyłu w głowę.
- Ręką? - zapytał policjant, notując coś w notesie.
- Nie, czymś twardym, to chyba był kamień. Po tym jak oberwałem, trochę mnie zamroczyło i upadłem. Próbowałem się podnieść, ale wtedy... Wtedy on kopnął mnie w brzuch, kilka razy. Połamał mi wtedy żebra, nic przyjemnego - chłopak wzdrygnął się lekko.
- Podejrzewam - mruknął policjant. - Co było dalej?
- Próbowałem się podnieść, ale nie miałem siły. Wtedy on chwycił mnie za koszulę i postawił do pionu. Zauważyłem, że ma nóż i spróbowałem się wyrwać. I to był kiepski pomysł. Przejechał mi tym nożem po policzku.
- W obdukcji jest napisane, że lekarz stwierdził 'rany cięte okolic klatki piersiowej'. Mógłbyś to rozwinąć?
- Rana cięta to kiepskie określenie. Bo nasuwa przypadkowość działania. A nie sądzę, żeby przez przypadek wyciął mi na obojczyku 'bastard'.
Ludwig popatrzył na niego kompletnie zaskoczony. Feliciano kilka razy opowiadał mu, co się wydarzyło tamtego dnia, jednak o tym szczególe nigdy nie wspominał. Po chwili ciszy, przerywanej jedynie odgłosem skrobiącego po kartce długopisu, policjant odezwał się.
- Co było później?
- Odszedł. Zostawił mnie tam. Wiedziałem, że nie ma szans, żeby ktoś mnie tam znalazł, sam znalazłem tę uliczkę całkiem przypadkowo. Zmusiłem się, żeby się podnieść i dojść chociaż do głównej ulicy. Jakoś mi się udało i... Nic więcej nie pamiętam. Straciłem przytomność.
- Widziałeś napastnika?
Feliciano kiwnął głową.
- Będziesz musiał opisać go naszemu rysownikowi.
Ciemnowłosy westchnął.
- Nie wystarczy wam po prostu imię i nazwisko? - zapytał z irytacją.
- Zaraz, to znaczy, że znasz napastnika?
- Znam - odparł lakonicznie chłopak.
- W takim razie potrzebuję jego danych.
- Lovino Vargas, lat dwadzieścia dwa, miejsca zamieszkania nie znam. Coś jeszcze?
- To ktoś z twojej rodziny - zauważył milczący dotąd policjant.
- Brat - odpowiedział Feliciano zmęczonym głosem.
- To wszytko, dziękujemy - policjanci zaczęli zbierać się do wyjścia. - Nie martw się, zatrzymany go najszybciej jak się da.
Vargas kiwnął głową i jakby zapadł się w sobie. Gdy mężczyźni opuścili pokój, Feliciano przytulił się do Ludwiga.
- Boję się - powiedział cicho. Blondyn objął go tylko mocniej.
***
Sześć dni później Feliciano dostał zgodę na opuszczenia szpitala, z której skorzystał niemal natychmiast. Oczywiście nie wolno mu było podróżować samemu, dlatego Ludwig cały czas go eskortował.
Pomimo zaleceń lekarza, po zaledwie siedmiu dniach rekonwalescencji, Feliciano postanowił wrócić do pracy w ukochanej kwiaciarni. W końcu miał do niej bliżej z mieszkania, które zaczął wynajmować z Ludwigiem. Beilschmidt niepokoił się o niego, w końcu Lovino nadal mógł się gdzieś kręcić by dokończyć dzieła.
I wszystko było w porządku... Aż do trzynastego dnia sierpnia.

niedziela, 14 lutego 2016

Dom jest tam, gdzie serce 5/12 [Hetalia]

Hej!
Przybywam z kolejnym rozdziałem "Dom jest tam, gdzie serce". Trochę z okazji walentynek :D
Moja faza na Maleca wciąż żywa, ale i tak zamierzam najpierw dodać do końca to opowiadanie, żeby za dużo nie mieszać.
Nie przedłużając. Zapraszam na kolejny rozdział :D

***
Do rozpoczęcia przedstawienia zostało pół godziny. Feliciano, przebrany już w kostium, krążył po kulisach, coraz bardziej zdenerwowany. Nagle zza zaciągniętej jeszcze kurtyny wychyliła się blond głowa, a potem Ludwig wsunął się cicho za kulisy.
- Dzięki Bogu - Feliciano westchnął cicho, a potem szybko podszedł do chłopaka.
-Jak się czujesz? - spytał go Beilschmidt.
- Zdenerwowany, spanikowany, przerażony... Tak, w sumie to tyle - Vargas uśmiechnął się nerwowo.
- Dasz sobie radę. Znasz wszystkie kwestie. I to nie tylko swoje, ale też Cosette i niektóre Valjeana - Ludwig posłał mu krzepiący uśmiech. Przez moment milczeli, aż za kulisy nie wpadła opiekunka teatru.
- Wszystkie osoby postronne mają nakaz opuszczenia kulis! - krzyknęła, zwracając się głównie do swojej 'gwiazdy' (jak nazywała Vargasa), oraz jego towarzysza. Feliciano westchnął cicho. Ludwig przytulił go do siebie, chcąc dodać otuchy, a potem odsunął się na odległość ramion, a potem... Pochylił się lekko i pocałował go w policzek, przyciskając wargi niebezpiecznie blisko kącika jego ust.
- Połamania nóg - wyszeptał jeszcze, a potem odwrócił się na pięcie i wybiegł zza kulis. Feliciano w zamyśleniu dotknął policzka i uśmiechnął się, czując, jak rumieniec wpływa mu na twarz. W sercu pojawiło mu się dziwne ciepło.
***
Feliciano zagrał fantastycznie. Przestawienie, które z początku miało być klapą, okazało się być świetne. Przez kilka kolejnych tygodni, aż do wakacji, młody Vargas przyjmował gratulacje od współuczniów. Któregoś dnia podeszła do niego jakaś dziewczyna, pytając go, czy się z nią umówi. On jednak odmówił, zostawiając dziewczynę ze złamanym sercem.
- Wydawała się być miła, no i była całkiem ładna, czemu odmówiłeś? - zdziwił się Ludwig, który był świadkiem tego wydarzenia.
- Nie muszę Ci się ze wszystkiego tłumaczyć. I nie zamierzam - burknął wtedy poirytowany chłopak, a potem pozostawił zdziwionego Beilschmidta na zatłoczonym korytarzu.
***
Ludwig Beilschmidt miał siedemnaście lat i trzysta dwadzieścia dwa dni, gdy razem z Feliciano siedział w zacienionej części ogrodu. Byli w domu sami; Gilbert wyjechał z przyjaciółmi do Chorwacji, a rodzice Ludwiga wybrali się do jakichś dalekich krewnych. Feliciano grał z przyjacielem w szachy, tocząc jakąś niezobowiązującą rozmowę. Po kolejnym zwycięstwie Włocha, Ludwig załamał ręce i skapitulował.
- Nigdy więcej z Tobą nie gram. Z Tobą się nie da wygrać!
Feliciano uśmiechnął się tylko lekko, wystawiając twarz do słońca.
- Nie myślałeś może żeby się stąd wyprowadzić? - zapytał go po chwili Ludwig. Gdy chłopak popatrzył na niego nieco zdziwiony, blondyn kontynuował:
- Wiesz, niedługo pójdziemy na studia, moglibyśmy wynająć sobie coś bliżej uniwersytetu. Oboje mamy jakieś oszczędności, może by się udało.
- Może... - Feliciano wydawał się być nieobecny duchem.
- O czym tak myślisz?
- O niczym - zbył go ciemnowłosy. Ludwig westchnął.
- Skoro tak twierdzisz - mruknął. - To co, jeszcze jedna partia? - spytał, wskazując na szachownicę. Feliciano uśmiechnął się i pokiwał głową, zaczynając na nowo ustawiać szachowe figury.
***
Czternasty lutego - Walentynki - były jednym z najbardziej znienawidzonych przez Feliciano dniem. W szkole musiał na każdym kroku patrzeć na obściskujące się pary. Niemal każdą lekcję przerwały "walentynkowe patrole", których członkowie roznosili przekazane im anonimowo kartki miłosne.
Trwała matematyka. Feliciano usilnie próbował rozwiązać podyktowane przez nauczyciela zadanie, okazało się być ono jednak ponad jego siły, toteż patrzył tylko na zapisaną liczbami kartkę. Nagle lekcja została przerwana przez pierwszy tego dnia walentynkowy patrol. Wszystkie dziewczyny z klasy jak na komendę rozchichotały się, gdy wysoki chłopak zaczął rozdawać kartki. Vargas nie skupiał się jakoś mocno na tej sytuacji, modlił się tylko, by szybko rozdali wszystko i poszli sobie.
- Hej, Feliciano - ktoś nagle zamachał mu ręką przed oczami. Włoch podniósł głowę i zobaczył innego chłopaka z patrolu, który trzymał tabliczkę gorzkiej czekolady i niewielki kawałek papieru.
- Dla ciebie też coś mamy - uśmiechnął się chłopak i wręczył mu trzymane przez siebie przedmioty. Feliciano w szoku spoglądał na swoją pierwszą w życiu Walentynkę, próbując jeszcze przed przeczytaniem zgadnąć, kto jest jej autorem. W końcu jednak otworzył ją i zaczął czytać.
Powinieneś się częściej uśmiechać. Wtedy wyglądasz jeszcze ładniej.
Pamiętaj, nie ma matematyki, jest miłość ;) Mam nadzieję, że choć raz ten dzień nie będzie dla Ciebie koszmarem
Kartka nie była podpisana. Vargas uważnie się jej przyglądał, próbując zgadnąć, kto jest jej autorem. Nagle, dokładnie analizując litery, rozpoznał charakter pisma. Bez wątpienia było to pismo Ludwiga. Zaskoczony podniósł wzrok, by spojrzeć na blondyna. Beilschmidt tylko uśmiechnął się i mrugnął do niego. Ciepło w sercu chłopaka pojawiło się raz jeszcze.
***
Oboje zdali maturę z dobrymi wynikami. Wakacje zapowiadały się spokojnie, nie obawiali się, że nie zostaną przyjęci na wymarzone kierunki; Ludwig na medycynę, Feliciano na dziennikarstwo. Wolne letnie dni spędzali więc na przeglądaniu ofert wynajmu mieszkań. W końcu znaleźli jedną, która przypadła do gustu im obu i skontaktowali się z właścicielem by umówić się na obejrzenie mieszkania.
***
Ludwig stał przed drzwiami mieszkania razem z jego właścicielem, próbując bezskutecznie dodzwonić się do Feliciano. W końcu jednak, po siedemnastej próbie, poddał się i zwrócił się do stojącego obok mężczyzny z przepraszającym uśmiechem.
- Przyjaciel chyba nie zdąży dojechać, mam nadzieję, że to nie problem.
- Oczywiście, że nie. Możemy już przejść do obejrzenia mieszkania?
- Jasne - blondyn kiwnął głową i za właścielem wszedł środka. Po obejrzeniu wnętrza, zrobił kilkanaście zdjęć i pożegnał się z mężczyzną. Potem kolejny raz zadzwonił do Feliciano i tym razem chłopak odebrał.
- Przepraszam - powiedział mu od razu. Ludwig planował zrobić mu awanturę, że do nie pojawił, ale słysząc, jak słaby jest głos chłopaka, zapytał tylko
- Co się stało?
- Jestem w szpitalu. Dlatego nie przyszedłem na spotkanie w sprawie mieszkania.
Ludwiga zmroziło.
- Jak to w szpitalu? Feli, co jest?
- Możemy porozmawiać o tym potem?
- W którym szpitalu jesteś?
Feliciano podał mu adres. Blondyn szybko ocenił w myślach odległość.
- Będę za piętnaście minut.
- Będę czekał - powiedział jeszcze cicho Feliciano, nim się rozłączył.






Wciąż liczę, że ktoś skomentuje :D
~Ariadne

niedziela, 7 lutego 2016

Dom jest tam, gdzie serce 4/12 [Hetalia]

Hej!
Przybywam z kolejnym rozdziałem "Dom jest tam, gdzie serce".
Co nie oznacza, że moja faza na Maleca minęła, ale zamierzam najpierw dodać do końca to opowiadanie, żeby za dużo nie mieszać.
Nie przedłużając. Zapraszam na kolejny rozdział :D



***
Była przerwa między francuskim a chemią. Ludwig w skupieniu tłumaczył Feliciano jakieś skomplikowane zagadnienie. Nagle przerwała im opiekunka zespołu teatralnego, która przywołała do siebie Włocha. Chłopak opuścił przyjaciela, by porozmawiać z nauczycielką. Gdy po chwili powrócił do niego po kilku minutach, nie był zbyt pozytywnie nastawiony, ale wymusił uśmiech.
- Wszystko w porządku? - spytał go Ludwig.
- Taa. Tylko muszę zostać po lekcjach przez parę godzin.
- Czyli nie jest w porządku. Co się dzieje?
- Wkopałem się w szkolne przedstawienie. Kobieta od teatralnych znalazła jakieś moje prace i stwierdziła, że mam 'niezwykłe umiejętności językowe' i zatrudniła mnie do napisania scenariusza do sztuki, a raczej musicalu. A teraz stwierdziła, że skoro to ja napisałem scenariusz, to mam jej pomóc wybrać aktorów. Jakbym to ja decydował jak wyglądały postacie w "Nędznikach".
- Dlatego właśnie lepiej być uzdolnionym w przedmiotach ścisłych - Ludwig uśmiechnął się nieco złośliwie.
- Pff, nie rozmawiam z Tobą - Feliciano usiadł obok niego z naburmuszoną miną. Po chwili jednak spojrzał na niego niepewnie - Ale zanim się obrażę, mógłbyś mi to jeszcze raz wytłumaczyć, tylko powoli?
Ludwig roześmiał się pogodnie, a potem kiwnął głową, wyciągając z plecaka zeszyt i ołówek.
***
Feliciano siedział w pierwszym rzędzie krzeseł na szkolnej auli, tuż obok opiekunki zajęć teatralnych. Na scenie, czekając na swoje 'przesłuchanie' czekała gwiazda wystawianych przez szkołę sztuk i musicali.
- Możesz zaczynać - rzuciła do niego kobieta. Feliciano oparł głowę na zgiętej ręce i przymknął oczy, słuchając śpiewu chłopaka. Próbował znaleźć jakieś pozytywne strony jego występu, ale nie było. Chłopak śpiewał piosenkę o walce o wolność, robił to jednak jakby od niechcenia, z przymusu. Vargas niesamowicie się cieszył, gdy skończył.
- I co o tym sądzisz Feliciano? - zapytała siedząca obok kobieta. Włoch podniósł głowę i zamiast odpowiedzieć kobiecie, zwrócił się do chłopaka.
- W ogóle się nie wczuwasz. Powinieneś być jak ptak, zamknięty w klatce, walczący o wolność, a ty śpiewasz jakby ktoś ci kazał.
- Skoro potrafisz tylko krytykować, to wejdź tutaj, stań obok mnie i zaśpiewaj to lepiej! - zirytował się występujący przed momentem chłopak.
- A żebyś wiedział, że to zrobię - rzucił hardo Feliciano i bez namysłu wbiegł na scenę. Nie zaczekał nawet, aż ktoś puści podkład muzyczny, tylko od razu zaczął śpiewać.
- Słuchaj, kiedy śpiewa lud
Gdy się u ludzi zbiera gniew
Taki jest głos zjadaczy chleba,
Gdy kajdanom mówią nie
Niechaj jeden serca rytm
Zacznie jak werbel w piersi bić
A lepsze jutro zbudzi się, kiedy wstanie świt!
Kto chce z nami ruszyć w bój i na krucjatę razem iść
Zobaczy lepszy świat, kto barykady zajmie szczyt
Nie lęka się kul
Ten, kto wolnym człowiekiem chce być!

Jego głos był czysty i delikatny. Śpiewał z zamkniętymi oczami, momentami jego głos nabierał mocy. Gdy skończył i otworzył oczy stał się innym człowiekiem; nie miał w sobie tej pewności siebie, którą pokazał przed momentem na scenie. Opiekunka szkolnego teatru patrzyła na niego bezuczuciowo.
- Feliciano, coś mi się widzi, że będziesz musiał być przy każdej próbie - powiedziała. Chłopak zmarszczył brwi  ale nim zdążył cokolwiek powiedzieć, kobieta odezwała się ponownie:
- Zagrasz główną rolę, to znaczy Mariusa. Naprawdę, gdybym wcześniej wiedziała, że w tej szkole jest taki nieoszlifowany diament...
- Zaraz, co? - Vargas zamrugał. - Mam grać w przedstawieniu, którego scenariusz sam napisałem? Przecież to bez sensu. A poza tym ja się do tego nie nadaję - zaczął się plątać, szukając wymówek.
- Nadajesz się. Potrafisz się fantastycznie wczuć w postać i w jej sytuację. Tylko musisz się przestać bać, wtedy wszystko będzie w porządku. - kobieta uśmiechnęła się lekko - Gratulacje, jesteś pierwszym obsadzonym aktorem. Próby zaczniemy w przyszłym tygodniu, jak skompletuję resztę obsady. Możesz już lecieć.
- Ja... Dziękuję. Naprawdę dziękuję - Feliciano uśmiechnął się nieśmiało i wybiegł z auli.
***
Gdy Feliciano wyszedł z budynku szkoły, na dworze już zapadł mrok. Z tego powodu niemal całą drogę przebył biegiem, rozglądając się na boki. Gdy wpadł do domu Beilschmidtów, jedli oni kolację. Chłopak rzucił tylko powitanie i pobiegł na schody na piętro.
- Feliciano, musisz coś zjeść! - zawołała za nim matka Ludwiga.
- Zaraz zejdę, tylko się przebiorę! - odkrzyknął jej i wpadł do pokoju. Szybko zmienił koszulę na rozciągniętą koszulkę,a dżinsy na dresowe spodnie i tak przygotowany wrócił do jadalni, siadając przy stole obok Ludwiga.
- I jak tam castingi, macie już jakąś gwiazdę? - zainteresował się blondyn.
- Jak na razie mamy obsadzoną jedną rolę - odparł chłopak, biorąc łyk herbaty, której nalał mu Gilbert.
- O, kto dostąpił tego niewątpliwego zaszczytu zagrania w sztuce według twojego scenariusza?
- Nie ironizuj - Feliciano spojrzał na niego z ukosa. - Sam tam zagram - rzucił jeszcze, zabierając się za posiłek.
- Sam? Ale jak to? Nie miałeś przypadkiem tylko pomagać wybrać aktorów?
- Miałem - przytaknął ciemnowłosy. - Ale jako któryś z kolei pojawił się chłopak, który jest taką "szkolną gwiazdą" i myślał, że tylko dlatego dostanie tę rolę. Więc musiałem go uświadomić, że raczej to tak nie działa. Powiedział coś w stylu 'Jak potrafię lepiej to mam to zrobić, a nie tylko krytykować'. I po prostu podjąłem wyzwanie. I... Tak jakoś wyszło - Feliciano nagle się zawstydził i wbił wzrok w swoje odbicie w herbacie.
- Feli... - chłopak podniósł głowę, słysząc to pieszczotliwe przezwisko z ust Ludwiga. - Gratulacje. Naprawdę zasłużyłeś.
- Dziękuję - Vargas uśmiechnął się nieśmiało, a potem zakrył usta dłonią, tłumiąc ziewnięcie.
- Przepraszam, chyba pójdę się położyć - powiedział, wstając od stołu i przecierając oczy.
- Dobranoc - odparła chórem reszta zgromadzonych przy stole osób, oprócz Ludwiga, który razem z nim ruszył do pokoju. Vargas od razu wsunął się pod kołdrę i przymknął oczy.
- Jestem z ciebie dumny - powiedział mu cicho Beilschmidt. - No wiesz, że się zgodziłeś i nie zrezygnowałeś.
- Teraz trochę tego żałuję - przyznał zgodnie z prawdą Feliciano. - Boję się grania przed zbyt dużą ilością ludzi.
- Kto jak kto, ale ty na pewno sobie poradzisz. Na pewno - chłopak uśmiechnął się lekko.
- Może masz rację - Włoch popatrzył na niego z uśmiechem. - Ale chyba będę myślał o tym jutro, oczy mi się już zamykają.
- Śpij dobrze - rzucił Ludwig nim zgasił światło i również się położył.
***
Feliciano siedzący z kubkiem mleka był ostatnim widokiem jaki Gilbert spodziewał się zastać w kuchni w sobotę o trzeciej dwadzieścia trzy w nocy.
- Co tu robisz? - zapytał go białowłosy.
- Mógłbym spytać cię o to samo - uśmiechnął się chłopak.
- Ale ja jestem tu tylko chwilowo,  ty wyglądasz, jakbyś siedział tu już od dawna.
- Nie mogłem spać.
- Poprawka; wcale nie próbowałeś. Przecież to widać - rzucił Gilbert, siadając na przeciwko niego. - Co się dzieje?
- Po prostu się denerwuję - Feliciano westchnął. - Co jak zapomnę tekstu? Albo zrobię coś nie tak? Albo...
- Albo wszystko będzie dobrze? - wtrącił się czerwonooki. - Przejmujesz się na zapas. Przecież to nie ma sensu. Jak zapomnisz tekstu, po prostu improwizuj, nikt się nie zorientuje, bo nikt nie zna scenariusza. Zapamiętaj sobie jedno; nikt nie zrobi tego lepiej niż ty.
- Może masz rację... - Feliciano w zamyśleniu bawił się pustą już szklanką.
- Nie może, tylko na pewno - Gilbert uśmiechnął się lekko. Przez moment panowała cisza, przerywał ją tylko trzask szafek, w których białowłosy szukał pustej szklanki.
- Przypomniało mi się, jak kilka lat temu byłeś wściekły, że tyle tu przesiaduję - rzucił cicho Vargas.
- Bo przekraczałeś normę. I gdyby nie sytuacja to wtedy pewnie skończyło by się awanturą. Wiesz, czasem ci zazdroszczę.
- Brata, który wziął sobie za punkt honoru żeby mnie zniszczyć?
- Siły. Tego, że nie dałeś się zniszczyć. Że cały czas jesteś sobą. Dużo bym dał, żeby być tak silnym.
- Nie opłaca się - Feliciano popatrzył na niego uważnie. - Bo łatwo jest przekroczyć granicę i przestać czuć w ogóle. W pewnym momencie zostanie Ci tylko siła.
Gilbert przez moment milczał, popijając wodę ze szklanki.
- Dobra, koniec tego filozofowania. W tej chwili wracasz do łóżka, bo jutro będziesz nieprzytomny - zakomenderował po chwili. - A to... - zabrał mu leżący przed nim scenariusz. - Możesz odebrać jutro nie wcześniej niż o jedenastej. A teraz dobranoc - Gilbert uśmiechnął się ostatni raz i wyszedł z kuchni. Feliciano przez moment siedział tam jeszcze, zamyślony, a potem wrócił do pokoju. Cicho, by nie zbudzić Ludwiga, wszedł do łóżka i zasnął, ledwie przyłożył głowę do poduszki. 





To by było na tyle jeśli chodzi, o dzisiejszy rozdział.
Nadal liczę, że ktoś zacznie komentować, żebym wiedziała, ze nie piszę do siebie :D
~Ariadne