wtorek, 26 stycznia 2016

Dom jest tam, gdzie serce 3/12 [Hetalia]

Dzień dobry/dobry wieczór, w zależności od pory, w której to czytacie :D

Mam dla Was kolejny rozdział "Dom jest tam gdzie serce". Miłego czytania ^^ (prawie 1500 słów, jestem z siebie dumna xd )



***
Ludwig Beilschmidt miał piętnaście lat i dwadzieścia cztery dni, gdy Roma Vargas umarł.
Feliciano przyszedł do sąsiedniego domu w pewne sobotnie popołudnie. Ludwig tymczasowo był w domu sam; jego rodzice pojechali na zakupy z racji weekendowej wyprzedaży, a Gilbert poszedł poprzedniego dnia na imprezę i obiecał wrócić przed północą, nikt tylko nie pomyślał, że ów północ miała być północą sobotnią.
Ludwig miał złe przeczucia; Feliciano stał w drzwiach jego domu z czerwonym śladem dłoni na policzku. Miał zaciętą minę ale blondyn wiedział, że to tylko maska.
- Mogę wejść? - spytał cicho Włoch.
- Jasne - Ludwig przesunął się w drzwiach wpuszczając go do środka. - Chcesz herbaty?
- Mój dziadek nie żyje. Dzwonili z  pracy, że miał zawał i nie zdążyli go uratować. Tam jest prawie tysiąc ludzi, a jego nikt nie zdążył uratować - wyrzucił z siebie jednym tchem Feliciano. Beilschmidt dokładnie zaobserwował jak maska obojętności opada. - Zadzwonili do Lovino, on mi to przekazał. A potem uderzył mnie w twarz, wrzasnął, że to wszystko moja wina i wyszedł trzaskając drzwiami. Nie wiedziałem co robić i przyszedłem tutaj. Ale nadal nie wiem co robić - pierwsze łzy zaczęły spływać mu po policzkach. Ludwig nie odzywał się; wszytko, co chciał w tej chwili powiedzieć wydawało się być banalne i idiotyczne. W końcu postąpił krok do przodu i przytulił go do siebie. Feliciano długo nie mógł się uspokoić, czemu trudno się dziwić. Blondyn trzymał go tylko w ramionach pozwalając się wypłakać. Nadal milczał; nie potrafił znaleźć żadnych słów pocieszenia dla przyjaciela. W końcu co miał powiedzieć? Szablonowe "Wszystko będzie w porządku"? Przecież nie będzie, zawsze pozostanie zadra. W końcu Feliciano odsunął się od niego; oczy miał zaczerwienione
- Dziękuję - powiedział zachrypniętym i nieco drżącym głosem.
- Mówiłem Ci, że zawsze możesz na mnie liczyć - odparł Ludwig.
Przez moment panowała między nimi cisza. Nagle Włoch podniósł wzrok i zapytał.
- Dobrze pamiętam, że Twój tata jest prawnikiem?
- No tak - przytaknął nieco zdziwiony blondyn.
- Będę mógł z nim porozmawiać?
- Przecież nie musisz pytać - Ludwig zmarszczył brwi. - Niedługo powinien wrócić, będziesz miał okazję.
Feliciano kiwnął głową, znów spuszczając wzrok.
- Zrobić ci herbaty? - zapytał po chwili Beilschmidt. Włoch pokiwał głową i podążył za nim do kuchni i usiadł przy stole. Po chwili Ludwig postawił przed nim parujący kubek.
- Dziękuję - rzucił Feliciano. Ludwig kiwnął głową i usiadł naprzeciwko niego ze swoim kubkiem. Znów zapanowała cisza. Cisza była złym znakiem, ale żaden z nich nie chciał jej przerywać. Nagle, z podwórka dało się słyszeć trzask drzwi samochodowych i ciche rozmowy.
- Wrócili - rzucił Ludwig, wstając od stołu. - Poczekaj tu, pomogę im wziąć zakupy. A potem będziesz mógł porozmawiać z moim ojcem.
- Może pomóc wam z noszeniem? - zaoferował się Feliciano.
- Myślę, że damy sobie radę. Ale dzięki, że w ogóle o tym pomyślałeś - blondyn uśmiechnął się lekko i wyszedł. Przy samochodzie dostrzegł rodziców i, ku swojemu zdziwieniu, Gilberta.
- Znaleźliśmy go jak zażywał drzemki. W rowie - rzuciła ironicznie matka.
- Ten rów był wygodniejszy niż bagażnik, w którym jechałem na tę imprezę - odgryzł się białowłosy. Ludwig parsknął śmiechem. Potem wszyscy weszli do domu dźwigając ciężkie torby. Rodzice Beilschmidta zdziwili się na widok siedzącego przy stole Włocha, który mruknął jakieś przywitanie, nie patrząc na nich.
- Wszystko w porządku? - zapytał go ojciec Ludwiga, patrząc na niego z ukosa.
- Nie - odparł po prostu Feliciano. - Mógłbym z panem chwilę porozmawiać?
- Oczywiście - mężczyzna kiwnął głową i usiadł naprzeciwko niego.
- Ja... - zawahał się lekko chłopak - Chciałem zapytać co się ze mną teraz stanie.
Mężczyzna zmarszczył brwi ale nim zdążył zapytać co ma na myśli, Vargas zaczął tłumaczyć.
- Mój dziadek dzisiaj umarł. On był moim... Prawnym opiekunem od śmierci rodziców, a teraz nie wiem co będzie, skoro nie jestem jeszcze pełnoletni.
- Przykro mi z powodu twojego dziadka - powiedział ojciec Ludwiga. - Co zaś do twojego pytania... Cóż, są dwie możliwe drogi.
- To znaczy? - Feliciano zmarszczył czoło.
- Oficjalnie, niepełnoletni, których rodzice lub opiekuni prawni umierają lub tracą prawa, trafiają do sierocińca. Jednakże... Twój brat jest już pełnoletni, prawda?
- Ma dziewiętnaście lat.
- W takim razie może się starać o przejęcie opieki nad tobą.
- Nie wiem co gorsze - Feliciano spuścił głowę.
- Wiem, że z Tobą i twoim bratem jest nieciekawa sytuacja. Sądzę jednak, że przejęcie przez niego opieki wciąż jest lepszą opcją niż dom dziecka.
- W to nie wątpię, byłem tam kiedyś wolontariuszem, nie chciałbym tam trafić. Nagle rodzice Ludwiga popatrzyli na siebie ze zrozumieniem i oboje wyszli z pomieszczenia. W kuchni zapanowała cisza. Feliciano ukrył twarz w dłoniach, ale łzy nie przychodziły, wszystkie już wyschły. Ludwig stał tylko obok przyjaciela, w przeciwieństwie do swojego brata, który krzątał się po kuchni. Po chwili postawił przed Feliciano kubek z parującym napojem.
- Trzymaj, to melisa - powiedział cicho. - Nie wiem, czy pomoże ale myślę że nie zaszkodzi.
- Dziękuję - powiedział słabo i, ku zdziwieniu braci, uśmiechnął się lekko. Wtedy do kuchni powrócili rodzice Ludwiga.
- Feliciano... Mam pewien pomysł - powiedział mężczyzna patrząc na niego.
Chłopak podniósł wzrok oczekując wyjaśnień.
- Podpowiem twojemu bratu, żeby starał się o opiekę. Nie sądzę, by było trudne, rodzeństwo będące opiekunem prawnym otrzymuje dość duże dotacje - Feliciano otworzył usta, ale mężczyzna nie pozwolił mu się odezwać. - On będzie oficjalnie opiekunem ale... Praktycznie będziesz mieszkał tutaj. Nie wydaje mi się, żeby Twój brat miał z tym jakiś problem, a Tobie będzie łatwiej; nie trafisz do sierocińca i nie będziesz musiał obawiać się brata.
- Mówi pan serio? - spytał zaszokowany chłopak.
- Zupełnie serio. Nie obiecuję, że będzie Ci tu jak w domu, ale... Postaramy się, żeby było dobrze. Wiem jak to jest być w sierocińcu i nie życzyłbym tego nikomu.
- Dziękuję - wyszeptał Feliciano, czując, jak łzy zaczynają spływać mu po policzkach. - Nie wiem jak mógłbym państwu dziękować - chłopak zamknął oczy. Ludwig bezgłośnie podziękował rodzicom, równie zszokowany jak Feliciano, a potem podszedł do chłopaka obejmując go lekko.
***
Tydzień później odbył się pogrzeb Romy Vargasa. Feliciano, z pomocą Ludwiga i jego rodziców załatwił wszystkie formalności z nim związane. Lovino, jak to określił Gilbert (który czasem go odwiedzał) był jak w letargu, otumaniony alkoholem. Twierdził, że musi pić, żeby zabić ból. Albo może zapić.
Ludwig długo pamiętał ten pogrzeb. Pamiętał Feliciano, klęczącego przy trumnie, szepczącego coś po włosku. Potem już tylko płakał, wtulony w ramię Ludwiga, który nie potrafił mu pomóc.
***
Trzydzieści siedem dni po śmierci Romy, Lovino Vargas został opiekunem prawnym Feliciano. I na tym, a raczej na pieniądzach uzyskiwanych z tego powodu, zakończyło się jego zainteresowanie bratem. Feliciano zaś dostał własny kąt w pokoju Ludwiga; łóżko polowe, puchatą czerwoną poduszkę i kołdrę. Sytuacja powoli się klarowała; młodszy z Vargasów stał się spokojniejszy, gdy nie musiał się obawiać brata, choć wspomnienia nadal się w nim budziły, nawiedzając go w nocnych koszmarach.
***
Ludwig Beilschmidt miał szesnaście lat i sześćdziesiąt siedem dni, gdy pierwszy raz spał razem z Feliciano. Oczywiście nie w tym znaczeniu, o którym zapewne pomyśleli wszyscy.
Była noc, godzina druga dwadzieścia siedem. Blondyna obudził krzyk. Nie był głośny, ale słychać było w nim strach. Chłopak podniósł się na łóżku, zaspanym wzrokiem szukając źródła tajemniczego odgłosu. Znalazł je bez problemu; Feliciano łkał cicho, oparty o ścianę. Ludwig wstał z łóżka, które zaskrzypiało cicho. Vargas podniósł głowę
- Obudziłem Cię? - zapytał cicho - Przepraszam, nie chciałem.
- Nieważne - odparł Ludwig, siadając obok chłopaka na łóżku. - Co się stało?
- Koszmar - odparł Feliciano drżącym głosem.
- Chcesz o tym pogadać?
- Nie. Przejdzie mi. Czasami mi się śnią, trzeba to po prostu przeczekać - przy ostatnich słowach głos lekko mu się załamał. Ludwig bez słowa przytulił go do siebie lekko. Beilschmidt nie miał pomysłu jak go uspokoić. W końcu zaczął cicho śpiewać.
- Komm halt mich fest,
wenn ich versinke.
Ich weiß nicht wer ich wirklich bin.
Komm rette mich,
wenn ich ertrinke.
Wenn mein Spiegelbild zerbricht,
auf der Suche nach meinem Ich.
Komm halt mich fest,
wenn ich versinke.
Ich weiß nicht wer ich wirklich bin.
An diesen Tagen bitt' ich dich,
musst du öfter nach mir sehen.
Musst du öfter nach mir sehen.

Nigdy nie uważał, że ma jakieś wyjątkowe uzdolnienia muzyczne, ale nie sądził, by były one niezbędne do zaśpiewania kołysanki. Feliciano najwyraźniej uważał podobnie, bo uspokoił się i zasnął wtulony w drugiego chłopaka. Ludwig nie miał jak wyplątać się z jego ramion, by położyć się w swoim łóżku i zarazem nie zbudzić ciemnowłosego, więc nie zastanawiając się zbyt długo po prostu położył się obok i zasnął, ukołysany do snu miarowym oddechem Feliciano i biciem jego serca.
***
Dni mijały spokojnie. Feliciano coraz rzadziej miewał koszmary, w szkole szło mu coraz lepiej, szczególnie z humanistycznych. Ze ścisłymi był nieco na bakier, w przeciwieństwie do Ludwiga. Z tego względu często zdarzało się, że nie spali po nocach pomagając sobie w nauce. Tak minęło im całe dwieście osiemdziesiąt cztery dni. 

I oto kolejny rozdział. Co sądzicie?
Liczę na jakiś zbłąkany komentarz :D
Do napisania!
~Ariadne


wtorek, 19 stycznia 2016

Dom jest tam, gdzie serce 2/12 [Hetalia]

Hej!
Mam dla Was kolejny rozdział fanfica z Hetalii ^^
Nie przedłużając, zapraszam do czytania, po szczegółowe informacje dot. całego ffa zapraszam do mojej przedmowy przy pierwszym rozdziale ^^



***
I Feliciano przychodził. Pierwszy raz pojawił się po tygodniu od ich rozmowy. Ślady na twarzy powoli bledły i tym razem nie było widać kolejnych. Przez chwilę Ludwig łudził się, że chłopak chciał tylko pogadać, ale potem dostrzegł, że kuśtyka. W Ludwigu aż się zagotowało, ale bez słowa wpuścił go do środka. Posadził przy kuchennym stole (całą drogę asekurując, by kulejąc nie upadł) i postawił przed nim kubek gorącej herbaty. Feliciano chwycił go, chcąc upić łyk, ale po chwili skrzywił się z bólu a kubek wysunął mu się z dłoni. Ciepła ciecz rozlała się po stole.
- Uważaj, nie poparz się! – powiedział Ludwig patrząc na towarzysza. – Co się stało? Co z twoją ręką?
- Lovino – odparł po prostu ciemnowłosy. – Najpierw mnie popchnął i coś sobie zrobiłem z kolanem. Więc chciałem wyjść, tak jak mi mówiłeś. I wtedy wykręcił mi rękę i powiedział, że nigdzie nie wyjdę jeśli on mi nie pozwoli. Jakoś mu się wyrwałem, ale z ręką coś jest nie tak.
Ludwig pokręcił głową z niedowierzaniem. Nie potrafił zrozumieć, jak Lovino może się tak zachowywać w stosunku do własnego brata. On i Gilbert może i nie byli idealnym rodzeństwem, czasem się poszturchali, ale to co robił starszy brat Feliciano przechodziło ludzkie pojęcie. Blondyn przykazał przyjacielowi, by nie wstawał, a sam ruszył na poszukiwanie apteczki. Znalazł ją w oszklonej szafce w łazience i powrócił do kuchni. Wyciągnął bandaż i zaczął powoli obwiązywać nim nadgarstek Feliciano. Mimo niewątpliwego bólu, chłopak nawet nie pisnął.
- Twoich rodziców nie ma w domu? - spytał nagle.
- Pojechali na jakieś spotkanie wspólnot zawodowych, wrócą jutro. W domu jest tylko Gilbert, ale raczej nie wstanie przed południem.
- Nie licz na tyle szczęścia, braciszku - usłyszeli nagle za sobą. W progu kuchni stał brat Ludwiga oparty o framugę. Białe włosy sterczały na wszystkie strony, a pałające czerwienią oczy były półprzymknięte.
- Czemu nie śpisz? Zazwyczaj to cud, gdy pojawiasz się wśród żywych przed dziesiątą.
- Usłyszałem jakiś trzask i przyciszone głosy. Myślałem, że to włamywacze. Ale nie, to tylko mój przygłupi brat ze swoim przyjacielem z sąsiedztwa, który jak na moje przebywa tu stanowczo za często.
- Ty przyjaźnisz się z Lovino i nikt nie robi z tego problemu.
- Ale Lovino nie siedzi tutaj non stop!
- Może dlatego, że Lovino nie musi uciekać z własnego domu!
Gilbert popatrzył na niego zdezorientowany.
- O czym ty właściwie mówisz?
- O tym że mój brat się na mnie wyżywa - odezwał się cicho Feliciano. - Nieraz uderzył mnie bo miał zły humor. Albo po prostu miał ochotę mnie walnąć. Właściwie każdy powód jest dla niego dobry.
Przez moment panowała cisza. Gilbert zmarszczył brwi, a potem wyszedł z pomieszczenia.
- Nie musiałeś mu nic mówić - powiedział Ludwig patrząc na Feliciano.
- Chciałem żeby wiedział. Nie wiem dlaczego, ale chciałem.
Ich konwersację przerwał powrót Gilberta, który bez słowa chwycił kubek Ludwiga i upił połowę herbaty.
- Zrób sobie własną - warknął blondyn. Białowłosy oddał mu kubek i rzucił:
- Chciałem tylko trochę się napić, zanim pójdę zrobić temu idiocie awanturę.
- Nie rób tego! - Feliciano spanikował. - Będzie tylko gorzej.
- Nie sądzę - odparł Gilbert. - Jemu ktoś po prostu musi przemówić do rozumu. I jestem skłonny być tą osobą.
- To nic nie da - Feliciano spuścił głowę.
- Zobaczymy - rzucił czerwonooki i wyszedł.
***
Dwa dni po sławetnej rozmowie Gilberta z Lovino, ktoś zapukał do drzwi domu Beilschmidtów o pierwszej siedemnaście w nocy. Ludwig, który miał płytki sen, zbudził się od razu i to on otworzył drzwi. W świetle księżyca zobaczył Feliciano. Na pierwszy rzut oka dostrzegł, że z nosa leci mu krew, a lewe oko jest podpuchnięte.
- Ludwig, kto przyszedł o tak nieludzkiej porze? - usłyszał głos matki. Szybko wciągnął Feliciano do środka i podszedł do rodzicielki.
- To Feliciano. Tak, wiem, że to nie jest pora na odwiedziny, ale.. - Ludwig zawahał się. - Jego brat go pobił, a jego dziadek jest w pracy na nocnej zmianie. Nie miał do kogo pójść.
- Pobił? - kobieta popatrzyła na niego zszokowana.
- Tak. I to nie jest pierwszy raz. Muszę go opatrzyć i uspokoić.
- Wiesz gdzie jest apteczka. Jeśli będziesz potrzebował pomocy z opatrunkami, możesz mnie zawołać.
- Dziękuję - szepnął jeszcze i wrócił do Feliciano. Chłopak ledwo trzymał się na nogach. Ludwig chwycił go w pasie i powoli zaprowadził do swojego pokoju. Po drodze zdążył jeszcze przyjrzeć się jego twarzy i dostrzegł tam kilka zabrudzonych, czerwonych rozcięć.
- Przepraszam - wyszeptał chłopak, gdy Ludwig posadził go na łóżku.
- Przestań, to nie twoja wina - blondyn nie spojrzał na niego, tylko wcisnął mu w dłoń chustkę - Pamiętasz jak trzymać, żeby przestało krwawić?
- Yhym - potwierdził Feliciano. Ludwig kiwnął głową i wyszedł z pokoju by przynieść apteczkę. Gdy wrócił do pokoju, zastał chłopaka zapłakanego, z wyschniętymi śladami krwi na twarzy.
- Nie powinienem tu przychodzić, przecież masz dosyć własnych problemów... - powiedział, gdy tylko blondyn pojawił się obok.
- Przestań - przerwał mu nieco ostro Ludwig. - Mówiłem Ci przecież, że zawsze możesz na mnie liczyć. Szczególnie w takiej sytuacji. No już, spokojnie - dodał łagodniej. Feliciano pokiwał głową, pociągając nosem. Beilschmidt pogładził go lekko po włosach i sięgnął do apteczki po gazik i wodę utlenioną.
- Trochę zaboli - ostrzegł od razu. - Ale muszę to oczyścić, bo jak wda się zakażenie to możesz stracić oko.
- Nie chcę stracić oka. Lubię je.
Ludwig uśmiechnął się lekko.
- Też je lubię - powiedział, a potem chwycił go za podbródek i zaczął delikatnie obmywać zranienia na jego policzku i skroni. Feliciano z początku krzywił się, ale potem wziął kilka głębszych oddechów i uspokoił się. Ludwig zakończył odkażanie, przykucnął obok i rzucił do przyjaciela:
- No, gotowe. Teraz czas spać. Połóż się
- Ale to... To Twoje łóżko.
- A ty potrzebujesz snu. Nie kłóć się ze mną tylko idź spać.
- Dziękuję - wyszeptał Włoch i po chwili namysłu przytulił się do blondyna.
- W porządku - odparł Ludwig obejmując go lekko. - A teraz spróbuj zasnąć, posiedzę tu z Tobą - dodał po chwili. Feliciano kiwnął głową, rozsznurował wysokie do kolan buty i wsunął się pod kołdrę. Wydarzenia minionego dnia musiały go wykończyć, po chwili od zamknięcia oczu spał spokojnie. Ludwig z początku zamierzał przespać się w pokoju gościnnym, ale nie chciał zostawić Vargasa samego, bał się, że mógłby się obudzić w nocy i wystraszyć. Wolał być wtedy przy nim, więc postanowił rozbić posłanie z koca i dużego pluszaka na ziemi. Dopiero wtedy, gdy się położył, poczuł wszechogarniające zmęczenie i opadł w objęcia Morfeusza.
***
Feliciano nocował w domu Beilschmidtów coraz częściej. Właściwie spał tam zawsze, gdy jego dziadek pracował na nocną zmianę. Tak minęło kolejne pięćset czterdzieści siedem dni - Całe półtora roku. Liczba blizn Feliciano powoli rosła. Wbrew wszystkiemu zachowywał swój zwykły optymizm i tylko czasem cień smutku przemykał się w jego oczach. Jednak i ten pozorny spokój zdawał się być ulotnym. 

Ludwig Beilschmidt miał piętnaście lat i dwadzieścia cztery dni, gdy Roma Vargas umarł.


Lubię urywać rozdziały w takich momentach :D
Miłego czekania na kolejny rozdział, do napisania!
~Ariadne

sobota, 16 stycznia 2016

Dom jest tam, gdzie serce 1/12 [Hetalia]

Witajcie :D

Przełamałam swoje bezwzględne zauroczenie serią o Darach Anioła i dokończyłam stary wielorozdziałowy fanfic z Hetalii.
Ów ff jest ludzkim AU, zapewne przesłodzonym jak większość tego, co piszę. Fanfic opiera się na dość poważnym temacie i mam nadzieję, że opisania tego nie zepsułam tak bardzo.
I prawdopodobnie zepsułam charakter Ludwiga, ale potrzebowałam go właśnie takiego. Zmieniłam też charakter Lovino i zrobiłam z niego głównego antagonistę opowiadania. Mam nadzieję, że aż tak Was to nie odstraszy
Ów ff zawiera główny pairing pomiędzy Ludwigiem i Feliciano (Gerita), rozwijający się powoli, na przełomie prawie 10 lat. Oprócz tego pojawiają się śladowe ilości LietPola.
Cóż, ale się rozpisałam :D Zapraszam na pierwszy rozdział.





Ludwig Beilschmidt miał dziesięć lat, gdy do starego domu w sąsiedztwie wprowadziła się rodzina Vargasów. Choć, jak mawiała jego matka, 'trudno to w ogóle nazwać rodziną'. Dwójka nastolatków wychowywanych przez dziadka. Jeden z chłopaków był w wieku, Ludwiga, drugi, jego brat, miał czternaście lat. I wystarczająco często to wykorzystywał.
Tydzień po tym, jak Vargasowie zostali ich sąsiadami, Ludwig został do nich wysłany, by zaprosić ich na integracyjnego grilla, 'Bo z sąsiadami trzeba jakoś żyć',  jak mawiała jego matka. Blondyn oczywiście to zrobił bo jego starszy brat, Gilbert, był bardzo zajęty słuchaniem muzyki. Blond włosy chłopiec bez słowa sprzeciwu ruszył do domu Vargasów. Nie dostrzegł dzwonka, więc zastukał kilkakrotnie w drzwi. Po chwili otworzyły się one i stanął w nich młodszy z mieszkających tam chłopców.
- Cześć – przywitał się uprzejmie Ludwig. Nim Feliciano zdążył odpowiedzieć na to powitanie, z wnętrza domu dało się usłyszeć okrzyk.
- Feliciano, ty cholerny idioto, co jest dla ciebie niezrozumiałe w stwierdzeniu „nie otwieraj drzwi”?! – Lovino Vargas pojawił się za bratem i uderzył go w potylicę. Wtedy Ludwig nie przywiązywał do tego wagi, a może warto było. Teraz jednak wpatrywał się w starszego chłopaka, zapominając zupełnie po co tu przyszedł. Po chwili w drzwiach pojawił się wysoki mężczyzna, który popatrzył nieco zdziwiony na zbiegowisko przy drzwiach.
- Lovino, Feli nie jest już taki mały, żeby nie móc otwierać drzwi, więc wyzywanie go od idiotów jest niepotrzebne – powiedział łagodnie, a potem skierował wzrok na blond przybysza przed drzwiami. 
- Dzień dobry – Ludwig przestał zwracać uwagę na braci Vargasów i całą uwagę skupił na najstarszym z sąsiadów.
- Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna. – Mogę spytać, co cię do nas sprowadza?
- Mama prosiła, żebym zaprosił pana z synami na sobotę na grilla, żebyśmy mogli się lepiej poznać bo mama uważa, że sąsiadów trzeba znać lepiej niż rodzinę, a ja się z tym zgadzam – wyrecytował na jednym wdechu.
 Ku jego zaskoczeniu, mężczyzna zaczął się śmiać, w czym prędko zawtórował Lovino. Feliciano skulił się tylko przy framudze próbując jakby uciec od brata. W końcu dwójka Vargasów przestała się śmiać, a mężczyzna zwrócił się do Ludwiga.
 - Z chęcią przyjdziemy, jest jednak jedna nieścisłość. Lovino i Feli to nie moi synowie, to moje wnuki.
- Przepraszam ,ja… ja nie wiedziałem, bo pan tak jakość nie wygląda na dziadka – zaczął niepewnie chłopak, czym wywołał kolejną falę śmiechu.
- Nic się nie stało, szczerze mówiąc często to słyszę. I pomyśleć, że nigdy nie robiłem żadnej operacji plastycznej – uśmiechnął się mężczyzna. – W każdym razie dziękujemy za zaproszenie i na pewno się pojawimy.
- Mama się ucieszy – uśmiechnął się Ludwig. – A ja już nie będę przeszkadzał, do widzenia – rzucił jeszcze i niemal biegiem ruszył do domu, gdzie streścił mamie rozmowę z sąsiadem.
***
Sobotnie spotkanie sąsiedzkie przebiegało w całkiem przyjemnej atmosferze. Rodzice Ludwiga szybko znaleźli wspólny język z Romą, a Gilbert dogadał się z Lovino. Tylko Feliciano siedział niemal wciśnięty w plastikowe krzesełko z wzrokiem wbitym w niebo. Ludwig spoglądał na niego z niepokojem przez jakiś a potem zwrócił się do niego z uśmiechem:
- Feliciano, chcesz pójść ze mną na górę i w coś pograć?
Chłopak poderwał się z krzesła gotów od razu pobiec z blondynem na górę, ale zatrzymał się w pół kroku.
- Dziadku, mogę? - zapytał niepewnie.
- Jasne że możesz - uśmiechnął się mężczyzna. Ludwig uśmiechnął się radośnie i oboje pomknęli do domu, by skryć się w pokoju blondyna.
- Umiesz grać w szachy? – zapytał Beilschmidt, przeszukując półki.
- Umiem. I nawet lubię – Feliciano uśmiechnął się  niepewnie.
- Świetnie. Masz ochotę zagrać? – Ludwig pomachał mu szachownicą. – Czy mam szukać czegoś innego?
- Szachy brzmią dobrze.
Właśnie tego letniego dnia, podczas szachowej rozgrywki, zakończonej zwycięstwem Feliciano, rozpoczęła się wielka, sąsiedzka przyjaźń.
***
Ludwig Beilschmidt miał jedenaście lat i dziewięćdziesiąt siedem dni, gdy wracając z biblioteki szczęśliwie skracał sobie drogę przez park. Na jednej z ławek dostrzegł skuloną, zapłakaną postać z zakrwawioną dłonią. Bez namysłu podszedł do niej, ze zdziwieniem zauważając, że to najmłodszy z Vargasów.
- Feliciano? Wszystko w porządku? – zapytał niepewnie. Szatyn podniósł głowę, patrząc na niego załzawionymi, brązowymi oczami.
- To nic – powiedział cicho. – To tylko mój brat… miał zły humor a ja go zdenerwowałem.
- Lovino? To on ci to zrobił? – zapytał z niedowierzaniem blondyn. Omiótł spojrzeniem twarz chłopaka znajdując wreszcie źródło krwi. Nos Vargasa nie wydał się być złamany, ale czerwień nadal skapywała na zaplecione dłonie chłopaka. Ludwig wyciągnął z kieszeni płócienną chustkę i przytknął ją Feliciano do twarzy, chcąc zatamować krwawienie.
- Trzymaj to i pochyl się do przodu, zaraz powinno przestać krwawić – poinstruował chłopaka, siadając obok. Po kilku minutach milczenia, Feliciano wyprostował się i oddał zakrwawiony materiał Ludwigowi.
- Przestało lecieć, jak mówiłeś. Chyba jesteś mądrzejszy ode mnie – powiedział, ocierając dłonią łzy z kącików oczu i nieuważnie brudząc twarz krwią z dłoni. Ludwig bez słowa wyciągnął kolejną chustkę i wytarł resztę słonych kropli i czerwone ślady z jego twarzy. Potem uśmiechnął się do niego lekko
- Chcesz iść ze mną na kakao? - zapytał cicho. Feliciano pokiwał głową i nieśmiało odwzajemnił uśmiech. Potem oboje powoli ruszyli w stronę domu Beilschmidtów. Milczeli; słowa nie były im potrzebne, by znać własne myśli.
***
Ludwig Beilschmidt miał trzynaście lat i siedemnaście dni, gdy Feliciano nie pojawił się przed domem o szóstej trzydzieści dwie, jak codziennie. Oczywiście to nie jest tak, że Feliciano czekał na niego zawsze. Jednak zawsze, gdy miało go nie być, dzwonił albo wysyłał jakąkolwiek wiadomość. Tymczasem dziś nie było ani Vargasa, ani informacji. Po kwadransie czekania Ludwig zdecydował się samotnie ruszyć do szkoły. Przez wszystkie siedem lekcji nie mógł się skupić, pogrążony w myślach co dzieje się z Feliciano. Od razu po zakończeniu zajęć pomknął do domu, gdzie rzucił tylko plecak i poszedł do sąsiedniego lokum. Pełen złych przeczuć zapukał do drzwi i nasłuchiwał.
- Kto tam? - usłyszał głos Feliciano stłumiony przez drewnianą zaporę.
- Ludwig. Wpuścisz mnie?
Zaskrzypiał zamek i drzwi uchyliły się. Blondyn popatrzył na przyjaciela, a jego oczy rozszerzyły się w szoku. Feliciano miał podbite oko, ciemnofioletowy siniec był dobrze, zbyt dobrze widoczny na bladej twarzy. Oprócz tego miał krótkie, krwawe rozcięcie na policzku.
- Feliciano - wyszeptał tylko Ludwig z pewną dozą przerażenia w głosie.
- T-to nic - odpowiedział cicho chłopak, spuszczając wzrok.
- Nic? - zapytał z niedowierzaniem. - Kto ci to zrobił?
- Lovino - Vargas odwrócił głowę. - Miał zły dzień, a ja byłem pod ręką...
- To nie może tak być - Ludwig pokręcił głową. - On nie może się tak na tobie wyżywać.
- Zawsze tak było. To znaczy... Po śmierci rodziców. On się wtedy zmienił. Znienawidził mnie - po policzku chłopaka spłynęło kilka łez.
- Twój dziadek nie zwraca na to uwagi?
- Twierdzi, że bracia zawsze się biją, potem to najczęściej mija. Ale ja już czasem nie mam siły czekać aż to minie.
Ludwig bez słowa objął go lekko. Był od niego wyższy, więc Feliciano po prostu oparł głowę na jego ramieniu łkając cicho. Blondyn trzymał go w uścisku, aż ten się nie uspokoił. Potem popatrzył na jego zapłakaną twarz i powiedział.
- Feli, za każdym razem jak on cię tknie, przyjdź do mnie. Choćbyś miał uciec przez okno, dobrze?
Feliciano pokiwał głową i uśmiechnął się nieśmiało.
- Zawsze możesz na mnie liczyć, nieważne co się stanie.
- Dziękuję - wyszeptał Włoch, ocierając dłonią ostatnie słone krople. 

 I oto pierwszy rozdział. Co sądzicie?
Dajcie znać w komentarzach, kolejny rozdział powinien pojawić się za tydzień ^^
Do napisania!
~Ariadne

piątek, 15 stycznia 2016

Liebster Blog Awards - odpowiedzi

Hej hej!
Zostałam nominowana przez blog Moje Rozdziały do Liebster Blog Awards i muszę odpowiedzieć na pytania, które mi zadano :D

Zaczynam.

1.Ile masz książek?
Dużo :D Nigdy ich nie liczyłam, ale podejrzewam, że koło 200 :D
2.Jaki masz telefon?
Dotykowy :D Wiko Rainbow Jam, jeśli kogoś interesuje marka.
3.Skąd wziął się pomysł na bloga?
Sam pomysł wziął się z tego, że chciałam przekonać siebie do publikowania czegokolwiek w internecie, i obecnie tak już zostało :D
4.Jak długo myślałaś nad nazwą?
Chyba parę godzin, zastanawiałam się, jak się nazywa szkicownik do pisania i ktoś podsunął mi "Kołonotatnik"
5.Lubisz herbatę? :D
Bardzo, zwłaszcza, jak jest zimno :D
6. Ulubiony aktor/aktorka?
U mnie to zmienia się rotacyjnie, w zależności od tego co aktualnie oglądam. Obecnie moim ulubionym aktorem jest Matthew Daddario :D
7.Co sądzisz o hejterach?
Nie myślę o nich, uważam, że taki sposób mają na życie, niech robią co chcą.
8.Jaka jest Twoja ulubiona potrawa?
Hmm. Chyba nie mam ulubionej
9.Co byś zrobiła, gdybyś wygrała 1.000.000 zł?
Kupiłabym dużo książek :D I zwiedziłabym Włochy, albo Irlandię. Albo oba :D
10.Lubisz swoją klasę?
Lubię :D
11. Co byś zmieniła w moich recenzjach?
Twoja opinia mogłaby być nieco dłuższa, poza tym są świetne ;)


Nie nominuję nikogo, bo nie mam kogo :D

Cóż, na dziś to tyle, w najbliższym czasie prawdopodobnie pojawi się pierwszy rozdział mojego dłuższego fanfica ^^
Do napisania!
~Ariadne

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Wieczność [DA i IŚ]

Hej! :D
To znowu ja :D i powracam z kolejnym fanfikiem z Darów Anioła i to kolejnym z Maleciem, nic nie poradzę, że tak ich kocham :D
Tym razem jednak to crossover z uniwersum Igrzysk Śmierci i nie do końca ma happy end.
Tak czy siak zapraszam do czytania ^^

Magnus i Alec wychowywali się właściwie razem w 10. Dystryktcie. Zawsze trzymali się razem. Nic dziwnego, że gdy skończyli piętnaście lat, zostali parą. Byli jak ogień i woda, ale dopełniali się idealnie, a przede wszystkim dawali sobie miłość, której żaden z nich wcześniej nie zaznał. Przez rok po prostu cieszyli się życiem. A potem nadeszły Dożynki.
Tego roku, władze Kapitolu postanowiły "Ubarwić" igrzyska i zażądano, by na arenę trafili wyłącznie mężczyzni.
Magnus planował zgłosić się, jeśli tylko wylosowanoby Aleca, ale nie zdążył. Najpierw wybrano jego, a potem Lightwooda. Nikt nie chciał ich pożegnać; rodziny się ich wyrzekły, gdy postanowili być razem.
Pół godziny później jechali do Kapitolu. Całą drogę spędzili wtuleni w siebie nawzajem, śpiąc i milcząc.
***
Dni w Kapitolu minęły jak chwila i teraz oboje stali na arenie czekając, aż zakończy się odliczanie. Gdy tylko igrzyska oficjalnie się rozpoczęły, Magnus chwycił Aleca za rękę i razem odbiegli daleko od rogu obfitości i toczącej się tam bitwy. W lesie znaleźli niewielką grotę, gdzie postanowili spędzić noc. Spali przytuleni, chcąc zachować choć namiastkę normalności.
Następnego dnia, przed wejściem do ich schronienia znaleźli wiadomość od mentora: "Róbcie tak dalej to was szybko zlikwidują". Alec, gdy tylko przeczytał te kilka słów, rozejrzał się w poszukiwaniu kamery. Szybko ją dostrzegł - jego błękitne oczy były nie tylko piękne, ale też bystre.
- Drogi mentorze dystryktu dziesiątego... Pieprz się - powiedział prosto do kamery, a potem chwycił Magnusa za bluzę na piersi i pocałował go lekko. Bane udawał, że wcale nie czuł słonego smaku jego łez.
***
Igrzyska trwały już drugi tydzień. Na arenie pozostało sześć osób - Magnus, Alec i grupa czterech zawodowców. Od trzech dni żaden z uczestników nie opuszczał swojej kryjówki. Tego dnia jednak wszyscy zostali wezwani przez Caesara do rogu obfitości, na dyskusję o dalszym przebiegu Igrzysk. Alec wiedział że to pułapka, był też jednak pewny że gdyby nie poszli, pewnie by tego pożałowali. Razem z Magnusem opuścił więc grotę i skierował się na miejsce spotkania.
Była to najokrutniejsza z pułapek. Gdy tylko pojawili się przy rogu, jeden z zawodowców poderżnął Lightwoodowi gardło. Magnus wpadł w szał; wyciągnął zza pasa ostrze, które udało mu się znaleźć w opuszczonym obozowisku jednego z trybutów, i w ciągu minuty zabił wszystkich czterech zawodowców. Tym samym został zwycięzcą owych Igrzysk.
***
Magnus siedział w sypialni dla zwycięzców w Kapitolu. Następnego dnia miał wrócić do domu. Ale nie zamierzał tego zrobić.
Z areny udało mu się przemycić kawałek ostrego szkła. Usiadł na łóżku, oparł się o ścianę, i przesunął ostrzem bo nadgarstku lewej, a potem prawej dłoni. Czuł krew spływającą mu po rękach. Ból w sercu był z każdą chwilą mniejszy. Na krawędzi śmierci dostrzegł, że ktoś wpada do sypialni i próbuje go cucić, ale wiedział, że jest za późno. Na tę myśl uśmiechnął się lekko.
***
- Nie powinieneś był tego robić - usłyszał Bane. Otworzył oczy i zobaczył Aleca. Dookoła nich było światło.
- Musiałem - odparł Magnus. - Nie potrafię bez ciebie żyć.
- Nigdy nie musiałeś, skąd pewność, że nie potrafisz?
- Nie chcę próbować. Chcę być z Tobą, tylko tyle.
Lightwood uśmiechnął się łagodnie.
- Więc chodź. Daj mi rękę, przeprowadzę Cię - powiedział cicho. Magnus posłusznie wstał i chwycił chłopaka za dłoń.
- Nie bój się - powiedział jeszcze Alec.
- Dopóki jesteś ze mną, nie muszę się bać.
Razem przekroczyli bramę wieczności. I tam już nigdy nie musieli się bać. Wystarczyło im, że byli razem.

I co sądzicie? Czekam na opinię ^^
~Ariadne